czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 15

Dziękuję za komentarze *.*

Charlie
  Od mojego powrotu do domu minął pond tydzień. Przez ten czas mój kochanek nie przestawał mnie przepraszać. Mimo że rozmawialiśmy i oboje doszliśmy do wniosku, że to było głupie nieporozumienie, to nie odpuszczał, a ja czułem się niczym książę. Andrew nie przestawał mnie na każdym kroku rozpieszczać. Był na każde moje skinienie. Zachowywał się cudownie. Choć pomaganie mi w najprostszych czynnościach nieraz mnie irytowało. Wiedziałem jednak, że nie robi tego, by mnie zdenerwować.
 Był jednak mały problem, który burzył całą tą piękną sytuację. Wiadomości od tajemniczego ,,przyjaciela” nie przestawały napływać. Były w nich różne historyjki, co do mnie i moich ,,jedno-nocnych kochanków”. Ciężko mi było uwierzyć, że komuś aż tak zależy na naszym rozstaniu. Właśnie nakładałem jedzenie Mefisiowi, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę. - Andrew wyszedł z łazienki i poszedł otworzyć. Postawiłem kotu miskę z jedzeniem i miałem zamiar iść zobaczyć kto przyszedł, gdy usłyszałem:
- Oscar?! A ty co tu robisz, do cholery? - zamarłem.
- Och, Andrew, tak mi przykro - powiedział. Zmarszczyłem brwi ,,Przykro?" - Jestem pewny, że jest ci przykro w związku z Charliem. Nie rozumiem, jak mógł ci to zrobić. Zarzekł, że cię kocha, a co zrobił. Zdradził cię.  Wiem, że nadal nie chcesz mi uwierzyć, ale ja cię nie zdradziłem, dlatego postanowiłem cię wesprzeć. - Przez chwilę mój umysł odmawiał mi posłuszeństwa, jednak po chwili zaczął pracować to na najwyższych obrotach. Krew we mnie wzburzyła. ,,To on! To on to wszystko wymyślił. Próbował mi go odebrać, tak jak obiecał! Oj, już ja mu pokarzę!”

***
Andrew
   Patrzyłem nadal z niedowierzaniem na szatyna. Chciałem właśnie coś powiedzieć, ale ubiegła mnie moja kruszyna, która wyleciała z kuchni niczym strzała puszczona z procy.
- Ty draniu, myślałeś, że się nie domyślę? - wykrzyknął w zaskoczoną twarz Oscara. - To ty. To przez cały czas ty wysyłałeś te wiadomości. Skąd byś inaczej wiedział, że się kłóciliśmy i Andrew podejrzewa mnie o zdradę? - ręce mu się trzęsły ze zdenerwowania, a twarz aż poczerwieniała. - Wszystko jest już jasne. Przecież mówiłeś mi, że nawet nie zauważę, kiedy on znów będzie twój. Może i by ci się udało, ale spóźniłeś się. My się dogadaliśmy i jesteśmy szczęśliwi! - szatyn zmrużył groźnie oczy.
- Nie bądź śmieszny, krasnalu, i nie mów, że to moja wina, że się puściłeś! W ogóle, nie wiem, co ty tu robisz. Czyżby twój kochaś nie chciał ci uwierzyć, że dziecko jest jego i wyrzucił cię?! - zapytał. Widząc, że taka rozmowa coraz gorzej wpływa na Charliego, postanowiłem to zakończyć. 
- Koniec z tym. Oscar wynoś się i przestań. To nic ci nie da. Ja i tak do ciebie nie wrócę - powiedziałem. Chłopak, słysząc to, zazgrzytał wściekle zębami, odepchnął mnie na bok i uderzył rudowłosego pięścią w policzek. Gdy chciał wymierzyć kolejny cios, byłem już obok. - Radzę ci stąd wyjść, bo inaczej wezmę policję. Wszystkie listy jakie zostały do mnie przesłane mam schowane. Jeśli trzeba będzie, zgłoszę, że nas prześladujesz. - Szatyn patrzył na nas jeszcze chwilę błędnym wzrokiem, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami. Pochyliłem się nad Charliem i ostrożnie wziąłem go na ręce. Chłopak wtulił się we mnie, przymykając oczy.
- Bardzo boli? - zapytałem, idąc w stronę łazienki. Tam posadziłem rudowłosego na pralce i sięgnąłem po apteczkę. 
- Nie bardzo - powiedział drżącym głosem. Odwróciłem się w jego stronę i pocałowałem delikatnie w zaczerwieniony policzek.
- No, oczywiście, że nie bardzo. Bo ty potrafisz wszystko znieść, prawda, kruszyno? - zapytałem, przytulając go lekko. Gdy ten nareszcie się uśmiechnął sięgnąłem do apteczki po maść na opuchliznę oraz stłuczenia i ostrożnie zacząłem ją wcierać w policzek rudowłosego.
- Myślisz... myślisz, że on nareszcie da sobie spokój? - zapytał.

***
Charlie

   Parzyłem na niego wyczekująco. Jakby nie patrzeć, był z szatynem przez ostatnie trzy lata, więc wydawało mi się, że będzie wiedział co nieco.
- Hmm... powiem ci tak. Jeśli moje słowa do niego dotarły, z pewnością da sobie spokój. Ale jeśli nie... nie wiem. Wiesz, mi się zdaje, że on ma jakiś problem. Przez ten czas, jaki z nim byłem, wiesz... zależało mi na nim. Nie będę kłamać.- Kiwnąłem głową. Wiedziałem, że on mimo wszystko nie potrafiłby bawić się czyimiś uczuciami.- Oscar zawsze miał do mnie jakiś dystans. Nie raz chciałem z nim porozmawiać o jego rodzinie. Widziałem, że to są dla niego ciężkie wspomnienia, więc chciałem mu pomóc. On jednak nie chciał rozmawiać. Wiesz, wydaje mi się, że on potrzebuje pomocy, ale mojej nie chciał przyjąć.- Zamyśliłem się na chwilę. Jakby się tak zastanowić, to Oscar był zranioną i samotną osobą. Nie wiadomo, jakie ma stosunki rodzicami. Gdy się tak zastanowiłem, to zaczynałem mu współczuć.
- Szkoda mi go - powiedziałem, schodząc z pralki. Andrew spojrzał na mnie zaskoczony.- Nie patrz się tak. Po tym, co mi powiedziałeś, wydaje się być strasznie samotną i zamkniętą w sobie osobą - powiedziałem. Poszliśmy do kuchni. Tam wziąłem się za szykowanie obiadu, gdyż mieliśmy w planach wyjść. Brunet siedział cicho przy stole, najwyraźniej nad czymś myśląc. Po chwili jednak zerwał się z miejsca i poszedł do naszej sypialni.

***
Andrew
  W mojej głowie wciąż pobrzmiewały słowa Charliego. ,,Wydaje się być strasznie samotną osobą...” Z każdą chwilą zaczynałem dochodzić do wniosku, że on ma rację. Mimo że tyle razy próbowałem się do niego zbliżyć, to... nigdy mi na to nie pozwalał. Zbyt bardzo zamknął się na innych. W tym momencie po mojej głowie krążyło wiele pytań. Choćby, jaka jest jego przeszłość. Co z jego rodzicami? Gdy tak myślałem, spojrzałem na Charliego. Co by było, gdybym się do niego nie odezwał w przedszkolu? Przecież ja również byłem samotny. Unikałem dzieci, a jednak, gdy zobaczyłem rudowłosego, moja zapora pękła. Wydawał się być naprawdę samotny i smutny. Był nowy, a nikt nie chciał się z nim bawić. Jednak ja zechciałem. W tym momencie zaczęło do mnie docierać, że jestem teraz taki, jaki jestem, tylko dzięki mojej kruszynie. Zerwałem się z miejsca i czym prędzej poszedłem do naszej sypialni. Zacząłem przeszukiwać szuflady, aż w końcu znalazłem małe ciemno-zielone pudełeczko. Otworzyłem je. W środku nadal leżała srebra obrączka. Cała była wyłożona cyrkoniami. Mimo że dość prosta, to właśnie to było w niej piękne. Kupiłem ją jakiś miesiąc po przeprowadzce Charliego do mnie. W tym samym jednak czasie dostałem pierwszą wiadomość. I tak był on schowany w szufladzie przez ponad miesiąc. Odetchnąłem głęboko. Wiedziałem, że tego chcę. Nie wyobrażałem sobie dnia bez niego. Był moim najlepszym przyjacielem, kochankiem, ukochaną osobą, a już nie długo rodzicielem mojego dziecka. Wyszedłem z sypialni i poszedłem z powrotem do kuchni.
- Andrew, wszystko w porządku? Wyszedłeś tak... - zamilkł, gdy zobaczył, co ja robię. Uklęknąłem przed nim, po czym z delikatnym uśmiechem ująłem jego dłoń.
- Wiesz, zrozumiałem dzisiaj, że gdyby nie ty, ja również był bym samotną i zamkniętą w sobie osobą. Dopóki cię nie poznałem stroniłem od innych - powiedziałem, po czym wyciągnąłem z kieszeni pudełeczko. - Kupiłem go jakiś czas temu, ale przez moją głupotę nie trafił on szybciej do ciebie.- Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem: - Charlie... wyjdziesz za mnie? - zielonooki wpatrywał się we mnie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym pokiwał głową i powiedział:
- Spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale... nie tego. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Ale mówię od razu, ślub dopiero jak urodzę. Nie będę wyglądał jak orka w tak ważnym dla mnie dniu. Poza tym, chcę, by nasze maleństwo było na zdjęciach.- Kiwnąłem zadowolony głową i włożyłem na jego palec pierścionek. Ucałowałem jego dłoń i przytuliłem policzek do jego brzucha. Wszystko idzie ku dobremu.

***
Oscar

  Szedłem wściekły ulicą. Pieprzony krasnal! Zniszczył mi wszystko. Plan był idealny... a jednak musiał nie wypalić! Bo on przecież tak go kocha, że nigdy by nie zdradził. Co za brednie! Miłość można brać, nie dawać. Moi rodzice od zawsze tak postępowali wobec mnie. Przyjmowali uczucia jakimi ich darzyłem, ale nie dawali nic w zamian. Czy to coś złego? Nie sądzę. Takie jest po prostu życie. Jak to mówiła moja mama. Ech... Ale zacznijmy od początku. 
Jestem Oscar, syn znanej modelki Viollet Black-Fosters i znanego reżysera Williama Fostersa. Jestem ich beznadziejnym synem, który jest niewdzięczny i nie kontaktuje się z nimi. Jestem tym, który doprowadza matkę do, łez. Między innymi, to od nich słyszę, gdy do nich dzwonię. Pochodzę z bardzo znanej rodziny, ale mało kto o mnie wie. Moi rodzice poznali się na jakiejś imprezie śmietanki towarzyskiej. Jedna noc, jeden głupi wybryk i przyszedłem na świat ja. Moi  rodzice długo to przede mną ukrywali. Udawali kochającą się rodzinę, kiedy byli w domu, a jak ich nie było, to zawsze były przy mnie ,,ciocie”. Gdy miałem dziesięć lat, moi rodzice postanowili się rozwieść. Matka tego dnia, chcąc świętować, upiła się z przyjaciółkami, a potem jak za bardzo nic już nie kontaktowała, powiedziała mi że byłem głupią wpadką. Mówiła, że wcale mnie nie kochają. Ja głupi chciałem wierzyć, że to nieprawda i starałem się jeszcze bardziej. Okazywałem im szacunek, miłość, zdobywałem najlepsze stopnie. Oni jedynie potrafili mnie oddawać sobie z rąk do rąk. Gdy mieszkałem z matką, nie raz widziałem, jak upija się z koleżankami albo jak sprowadza do domu swoich nowych kochanków. Projektantów, menadżerów i inne ,,przepustki”, by nie wypaść z obiegu. Kiedy natomiast zamieszkałem u ojca, przez dom przewijali się kumple od narkotyków, alkoholu. Częstymi gośćmi byli tez młodzi aktorzy, bądź aktorki, chcący wziąć udział w filmie. Ojciec zamykał się z nimi w sypialni na całe wieczory i noce. Byłem dzieckiem, nie rozumiałem tego. Ale będąc już starszym, zrozumiałem za wiele. Mój szacunek do nich podupadł, a po pewnym czasie zniknął. W wieku siedemnastu lat wyprowadziłem się do swojego pierwszego kochanka. Było to proste wyjście. Rozkochałem w sobie tego głąba, przez rok dawał mi wszystko, co chciałem, nie oczekując nic w zamian. Gdy jednak stał się nudny, znalazłem sobie nowego. Było tak kilka razy. Ale Andrew, oprócz tego, że dawał mi pieniądze, miejsce do spania i traktował jak coś pięknego, czym można się chwalić, okazywał mi też uczucia, których nigdy nie widziałem. Nic więc dziwnego chyba, że chcę tego więcej. Ale teraz sam nie wiem, co mam zrobić, by móc go odzyskać. On przecież  nie zostawi tego rudzielca. W końcu mają mieć dziecko. Wzdrygnąłem się mimowolnie. Taka mała istota jest zbędna w moim życiu. To nie dosyć, że poród boli, to jeszcze takie dziecko śmierdzi, brudzi i tylko wykorzystuje swoich rodziców, poza tym, ja bym się nie nadawał na rodzica. Moja matka zawsze mi to wszystko powtarzała i dochodzę do wniosku, że miała rację.
  Wszedłem do swojego mieszkania. Nie było ono idealne. Było raczej dość obskurne, ale odkąd nie mieszkam z Andrew, nie mogę sobie pozwolić na nic lepszego, bo muszę przecież opłacić studia i coś jeść. Gdy mieszkałem z moim kochankiem pieniądze szły na studia, drogie ubrania i kosmetyki, a teraz? Szkoda gadać. Ale na pewno nie zadzwonię do ojca, by zaczął wysyłać mi więcej. Nie dam skurwysynowi satysfakcji. Gdy przeszedłem się po mieszkaniu, poczułem wzbierającą we mnie złość i żal. Po moich policzkach pociekły łzy. Przydało by się, by ktoś tu ogarnął. Ja się do tego nie nadaję, ale... no cóż będę musiał dzisiaj wyjść i poszukać sobie nowego frajera. Poszedłem do łazienki. Tam starannie ułożyłem włosy, ubrałem się seksownie, lekki makijaż, by przyciągać wzrok nawet facetów heteroseksualnych i mogłem wyjść na łowy.
  W klubie wcale nie było trudno wyhaczyć kilku zainteresowanych facetów. Flirtowałem i kusiłem, wypytując przy okazji każdego o potrzebne mi informacje. Gdy byłem nareszcie pewny jednego z nich, postanowiłem działać. Trochę więcej alkoholu i  byliśmy u niego w domu. Wiedziałem, że na jedzeniu i rozmowie się nie skończy. Na seksie też nie, bo ja nie pozwolę. Widząc, jak bogato wygląda jego dom, nie mogłem pozwolić, by mi uciekł. Sporo czasu spędziliśmy przy stole, jedząc. Pytał mnie o różne rzeczy, nie zastanawiając się, czy kłamię. Sam opowiadał mi o swoich osiągnięciach w pracy i innych takich. Nie wspominał jednak o rodzinie, więc mogłem być pewny, że będzie to układ taki, jak zwykle. Pieniądze, seks. Nic więcej. Poza tym, co się może liczyć?
  Gdy wylądowaliśmy w jego sypialni. Uśmiechnąłem się do niego kusząco, zakładając maskę uwodziciela. Chciałem, by mu się spodobało, by nie chciał mnie zmienić przez długi czas. Zaczęliśmy się rozbierać, całując na przemian. Pobudzał mnie na okrągło, najwyraźniej chcąc sprawić mi przyjemność. Szczerze, nigdy nie wyciągałem przyjemności z seksu, ale zawsze umiałem zrobić dobrą minę do złej gry. Tym razem nie było inaczej. Jęczałem i wiłem się pod jego dotykiem, co najwyraźniej mu się podobało. Szybko przeszedł do przygotowania mnie. Gdy byłem już pewny, że będzie chciał przejść do rzeczy, on uśmiechnął się i sięgnął do jednej z szuflad w komodzie obok łóżka. Po chwili ujrzałem dość skąpy, czarny strój pokojówki. Jęknąłem w myślach. 
- Wiesz, jesteś tak zgrabny, a przy tym śliczny. Myślisz, że mógłbyś...? - kiwnąłem głową, przyklejając na swoją twarz urzekający uśmiech. Poszedłem do łazienki. Tam opłukałem lekko twarz i wcisnąłem na siebie czarne szmatki. Nie lubiłem nigdy takich ciuszków. Zdawało mi się wtedy, że robię za ekskluzywną dziwkę. Nie mówię, że nie posiadam świadomości, że właśnie tym jestem, ale jednak... no cóż, ważne, żeby miał portfel otwarty. Gdy wróciłem do sypialni, facetowi stwardniał jeszcze bardziej. Było to widać wyraźnie, mimo jego dość skromnych rozmiarów. No, ale jak się nie ma co się lubi, to... no właśnie.
 Położyłem się obok niego, lekko podwijając spódnicę w prowokacyjny sposób. John, jak mi się przypomniało, uśmiechnął się perwersyjnie. Mdliło mnie trochę, jak na niego patrzyłem, co mogło oznaczać, że tym razem upadłem dość nisko. Brunet powoli rozwiązywał wszystkie kokardki, ciesząc się tym, co widział. Starałem się nie zwracać zbytniej uwagi na jego wyczyny, pamiętając jednak o odpowiednich reakcjach. Początkowo było dość subtelnie, przynajmniej dopóki nie poczułem, jak coś boleśnie dużego rozciąga moją dziurkę. John przytrzymywał dość duży wibrator. Czułem, jak jestem rozciągany w coraz bardziej bolesny sposób. Gdy w miarę się przyzwyczaiłem, poczułem, jak on sam wchodzi we mnie, jęknąłem głucho z bólu.
- Co, piękny? Wiem, po co tacy, jak ty przychodzą. Będziesz dostawał pieniążki, możesz tu nawet mieszkać, ale... - mocne pchnięcie spowodowało, że zachłysnąłem się powietrzem. Nigdy nie miałem chyba takiego pecha. -...musisz dawać mi to, co chcę. Rozumiemy się? - kiwnąłem głową, za co dostałem mokry pocałunek. Następnie czułem tylko mocne pchnięcia. Nie zwracałem na nie jednak dużej uwagi. Wiedziałem, że mi się opłaci. Po dość brutalnym seksie, zadowolony brunet przykrył mnie i podszedł do okna z papierosem.
- Wiesz, ładny jesteś, aż mi ciebie szkoda. Czemu sobie kogoś nie poszukasz? - zapytał obojętnym głosem.
- Nie będę sobie kogoś szukać, bo ja NIE potrafię kochać. Uczucia mi są zbędne - powiedziałem, starając się brzmieć pewnie, mimo dość dużego bólu w dolnych partiach ciała.

- Hmm, trudno. Ja też nie kocham, ja się dobrze bawię. Twój pech, że na mnie trafiłeś. Bo oprócz pieniędzy, nic ci nie dam. Zdechniesz prędzej czy później. - Odwróciłem się do niego plecami, przymykając oczy. Nieważne. Nic nie jest ważne. Nie istnieje coś takiego, jak miłość. Matka zawsze miała rację. W tym wypadku również się nie myliła, a nie długo i ten pierdolony rudzielec się o tym przekona. Na pewno.

4 komentarze:

  1. Niech Oskar z tym Johnem będą razem i im się wpadnie. Super rozdział. Dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda mi Oscara. Nie chcialbym miec tak jak on, zyc z takimi rodzicami. Mam nadzieje, ze znajdzie sobie kogos normalnego, a Andrew jako dojrzaly facet z nim porozmawia, bo czasami mam wrazenie, ze czytam o 15latkach :/



    Damiann

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda mi Oskara... Teraz inaczej na wszystko patrzę. Hmm, Oskar zasługuje na kogoś bardziej czułego, troskliwego, jak Andrew c: Taki jest mój ideał pary homoseksualnej <3

    Weny,
    Alice

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    tak jak właśnie podejrzewałam, ze za tą całą sferą stał Oscara, aaa Andrew się oświadczył Charliemu, żal mi Oscara, nie ciekawą przeszłość ma...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń