czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 16 ( Matt/Steven )

Kochani życzę wam zdrowych, pogodnych świat *.*
Dziękuję za komentarze <3 


Matt
Siedziałem przy stole w kuchni i myślałem. Odkąd poznałem Stevena minęły dobre trzy miesiące. Przez ten czas spotykaliśmy się dość często. Jednak ja obawiałem się do niego zbliżyć. Przynajmniej w tych intymnych sferach. Nie miałem problemu by go objąć.  Pocałowałem go raz, ale wiedziałem, że on był już kiedyś z mężczyzną i może chcieć się do mnie zbliżyć. Chciał, bym określił się ze swoimi uczuciami, a ja bylem w tym wszystkim cholernie niepewny. Nie chciałem go odrzucać, a miałem właśnie obawy, że on się tak właśnie czuje. Miałem prawdziwy mętlik w głowie. A pomóc uporządkować mi to mógł tylko Charlie. Umówiłem się z nim i teraz czekałem na niego.
***
- Cześć Matt. - Spojrzałem na Charliego, który przed chwila przyszedł.  Chłopak promieniał. Jego brzuch wyróżniał się wyraźnie spod luźnej koszuli. Na jego buzi gościł szeroki uśmiech.
- Hej. - Powiedziałem niemrawo. W tym momencie też bym chciał być tak cholernie szczęśliwy jak on.
- No to, o co chodzi? - Zapytał siadając przy stole. Postawiłem przed nim miseczkę pełną ciastek oraz herbatę, którą zrobiłem mu chwilę przed jego przyjściem.
- Chodzi o to, że... - Nie wiedziałem jak mam zacząć. Usiadłem naprzeciw niego i przez chwile nic nie mówiłem przyglądając mu się tylko. Widać było, że apetytu mu nie brakuje, bo od razu wziął się za zjadanie ciasteczek.  - Nie wiem, co czuję. Chodzi o Stevena. Niby się spotykamy i zdarzyło mi się go pocałować, ale ja nie jestem pewny czy będę w stanie się do niego zbliżyć cieleśnie. - Rudowłosy spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie wiesz? Znaczy ja rozumiem, że nigdy nie patrzyłeś na mężczyzn w ten sposób, ale skoro zwróciłeś na Stevena uwagę, to musiał ci się spodobać zewnętrznie. Przecież, gdy go pierwszy raz zobaczyłeś nie mogłeś wiedzieć, jaki on jest. – Powiedział, na co kiwnąłem głową. Miał racje, choć nie chciało to do mnie dotrzeć to taka była prawda.
- Masz racje, ale wydaje mi się, że gdyby miało dojść do jakiegoś zbliżenia nie umiałbym go zadowolić albo coś...- Mówiąc to poczułem jak moje policzki robią się czerwone. Charlie spojrzał na mnie niczym na idiotę.
- Nie gadaj głupot. Przecież wiadomo, że tak nie będzie. Prawda jest taka, że ci na nim zależy, a jemu na tobie. Wydaje mi się, że to właśnie w tym jest problem. Dopóki nie powiesz mu, co czujesz nie odważysz się do niego zbliżyć. Powiedz mu prawdę. I zacznij się spotykać z nim nie jak z obiektem swoich westchnień czy przyjacielem, a ukochanym. – Powiedział, a ja zaczynałem rozumieć, że on ma rację. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, na co zachichotał. Przez następną godzinę rozmawialiśmy tylko o błahych sprawach. Gdy rudowłosy wyszedł, ubrałem się i uczesałem, a potem wyszedłem z domu. Ze Stevenem umówiliśmy się przed kinem. Wstąpiłem jeszcze do kwiaciarni, a potem pozostało mi tylko czekać.
***
Steven
Czułem gule w gardle. Wiedziałem, że dzisiaj przyszedł ten dzień. Matt mi się bardzo podobał i zaczynałem do niego z każdym dniem czuć coś o wiele większego, ale mężczyzna wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że nie chce się do mnie zbliżyć i, że nie zależy mu tak na mnie jak mi na nim. Westchnąłem ciężko i sięgnąłem po telefon.
- Halo? - Usłyszałem głos Charliego.
- Hej. Możemy przez chwilę porozmawiać? - Zapytałem. Rudowłosy zgodził się bez szemrania. Przez następną godzinę jęczałem mu do słuchawki żaląc się. Chłopak uważał, że zerwanie kontaktów może być lekką przesadą, ale ja wiedziałem, ze nie chcę takiego nieprawdziwego związku. Po zakończeniu rozmowy ze smutkiem wziąłem się za ubieranie. Wiedziałem, że to będzie dość przykre spotkanie no, ale...
Punktualnie o 19 stawiłem się pod kinem. Tam czekał na mnie już Matt. W dłoniach trzymał bukiet czerwonych róż. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Cześć. - Blondyn pocałował mnie lekko w policzek i wręczył mi kwiaty. Podał mi rękę i weszliśmy do kina. Film był naprawdę ciekawy i spędziłem miło czas, choć nadal w mojej głowie kołatała się myśl, że to jest nasze ostatnie spotkanie. Więc gdy wyszliśmy z kina mój humor nie był najlepszy.
- Coś się stało? - Zapytał Matt wyraźnie zdziwiony. Pokręciłem głową.
- W porządku. To teraz gdzie idziemy? Chciałem z tobą porozmawiać. - Błękitnooki spojrzał na mnie niepewnie, po czym poprowadził w stronę jakiejś kawiarni.
W środku zajęliśmy stolik, zamówiliśmy i zapadła między nami dość przytłaczająca cisza.
- No to, o co chodzi? - Zapytał z pogodnym uśmiechem.
- Wydaje mi się... Znaczy dzisiaj... Spotykamy się po raz ostatni.
***
Matt
 Przez cały wieczór Steven był jakiś nie swój. Nie uśmiechał się, rzadko, kiedy się odzywał. Czułem, że coś jest nie tak. Ale, gdy powiedział, że chciał porozmawiać, wiedziałem już, co to znaczy.
-...Spotykamy się po raz ostatni. - Czułem jak krew odpływa z mojej twarzy. Cholera wiedziałem! Przez moją głupotę... Właśnie tracę kogoś, kogo...Kocham. Patrzyłem przez chwilę na jego zawstydzoną twarz, po czym odezwałem się.
- Nie. Nie po raz ostatni. Tak nie może być i nie będzie. Zbyt bardzo zależy mi.... - Chłopak przerwał mi.
- To nie prawda. Nie zależy. Ani razu nie pokazałeś mi, że ci zależy. Te wszystkie twoje gesty były bardziej wymuszone. Myślisz, że ja nie widziałem jak wszystko robisz na przymus? - Nie mogłem uwierzyć. On przez cały ten czas myślał, że nasze spotkania, to jak obejmowałem go czy całowałem w policzek, że to wszystko było... Wymuszone. Pokręciłem głową.
- Nigdy, ale to nigdy nie robiłem czegoś na przymus. Spotykam się z tobą, bo mi się podobasz, przytulam cię, bo pragnę cię mieć blisko siebie, całuje cię w policzek, bo chcę ci sprawić ci przyjemność, więc nie mów mi, że mi nie zależy. Zależy mi na tobie ja... - Do naszego stolika podeszła kelnerka z zamówieniami. Zamilkłem na chwilę. Gdy kobieta odeszła i spojrzałem w oczy Stevena już wiedziałem, że on wie, co chciałem mu powiedzieć. Zresztą nawet gdyby nie wiedział to zamierzałem mu powiedzieć.
***
Steven
Czułem jak w moim sercu zbiera się coraz większa nadzieja i radość. Słysząc tą desperacje w głosie Matta i uczucie bijące z jego oczu wiedziałem już, że jednak dobrze trafiłem. Napiłem się swojej kawy, po czym podniosłem na niego wzrok.
- Ja... Przepraszam nie chciałem cię urazić czy coś. – Powiedziałem, na co blondyn odpowiedział mi szerokim uśmiechem.
- Wcale mnie uraziłeś. Powiedziałeś tylko, co myślisz o moim zachowaniu. Należało mi się. - Powiedział podsuwając mi talerzyk z ciastem. - Nie martw się tym. Później dokończymy rozmowę. - Zgodziłem się tylko i sięgnąłem po swoje zamówienie. Siedzieliśmy we względnej ciszy, co jakiś czas zerkając na siebie. Gdy wyszliśmy z kawiarni Matt wyciągnął w moją stronę dłoń.
- To, co? Chcesz to zakończyć czy idziesz ze mną porozmawiać szczerze o naszych uczuciach. - Przez chwilę patrzyłem na niego zastanawiając się, co będzie lepsze. Widząc jednak jego jasne oczy błyszczące uczuciem wiedziałem już, że nie jestem w stanie odejść.  Zbyt bardzo pozwoliłem otoczyć się tym uczuciem. Odkąd go poznałem nie było dnia bym nie myślał, choć przez chwile o nim. Nawet gdybym chciał nie mogłem się oszukiwać. Kochałem go i nie mogłem już być z dala od niego.
Złapałem jego dłoń i pozwoliłem się poprowadzić.
   Idąc pomału doszliśmy do domu blondyna. W środku mężczyzna nastawił wodę na herbatę. Usiadłem na krześle przy stole i czekałem.
- Hm... Sam nie wiem, od czego zacząć. Wiem, że czujesz się niepewnie w naszej znajomości, ale ja też nie jestem pewny. Znaczy chodzi mi o całą naszą znajomość. Choć nie... Teraz już wiem. - Powiedział. Ciężko było mi zrozumieć ten jego wywód, ale jednak miał w sobie coś.
- Mi nie chodzi o to, że jestem niepewny. Po prostu ja mam świadomość, że ty nigdy nie zwracałeś uwagi na mężczyzn i mogę być tylko chwilową fascynacją, do której teraz się zmuszasz, nie chcąc mnie zranić. - Powiedziałem starając się powiedzieć to, co czuję.
- Nie wcale tak nie jest. Zależy mi na tobie a właściwie to... Kocham cię.- Gdy usłyszałem te słowa wiedziałem, że nic mi więcej nie potrzeba.
***
Matt
Sam nie wiedziałem, co chcę mu powiedzieć. Jak mam wyrazić swoje uczucia?  Po jego słowach wiedziałem, że czuję to samo. - Kocham cię. - Steven patrzył na mnie z radością, choć można było dostrzec również niedowierzanie i niepewność. Nie przeszkodziło mu to jednak. Wstał ze swojego miejsca i powoli niczym dzikie zwierzę podszedł do mnie. Usiadł przodem na moich kolanach i objął mnie ramionami wokół szyi i uśmiechnął się.
- Naprawdę? Cieszę się wiesz? Bo ja... - Nachylił się do mojego ucha i powiedział - Też cię kocham.
 Szczęśliwy pocałowałem go w usta. Delikatnie, a równocześnie żarłocznie i zaborczo. Gdy tak trzymałem go w ramionach zaczynałem sobie zdawać sprawę z tego, że mogłem go stracić. Przycisnąłem go bliżej siebie.
- Nigdy więcej nie myśl by mnie zostawić. - Powiedziałem i znów go pocałowałem. Gdy się oderwaliśmy od siebie jego policzki były lekko czerwone. Miałem ochotę się do niego zbliżyć w TEN sposób, ale wiedziałem, że dzisiaj nie jest odpowiedni dzień. Ale miałem już inny pomysł. Wstałem od stołu i posadziłem Stevena na krześle, po czym ucałowałem go lekko w policzek. - Mam pomysł, posiedź tu przez chwilę.
  Wyszedłem z kuchni udając się prosto do łazienki. Rozejrzałem się krytycznym okiem. Wszystkie kosmetyki pochowałem do szafki. Następnie poszedłem do przedpokoju i z komody zacząłem wyciągać świeczki. Miały ode różne wielkości i kolory, ale wydawało mi się to nieważne. Chciałem coś po prostu dla niego zrobić, więc pomyślałem, że niektóre niedociągnięcia mimo wszystko nie będą istotne.
   Gdy wróciłem do łazienki wanna była w połowie pełna. Na wierzchu unosiła się piana. Uśmiechnąłem się i zakręciłem wodę. Następnie porozstawiałem wszędzie świeczki i zapaliłem je. Poszedłem jeszcze do swojej sypialni po kilka róż. Miałem szczęście, że pomyślałem i wziąłem kilka kwiatów osobno. Po drodze zgarnąłem jeszcze czyste ręczniki i bieliznę, i już wszystko było gotowe. Wróciłem do kuchni. Steven siedział z uśmiechem ustach. Czułem radość mając świadomość, że to dzięki mnie, ( choć może i Charliemu, który pomógł mi zmądrzeć). Podszedłem do niego i objąłem delikatnie.
- Chodź ze mną. - Wyszeptałem chwytając go za dłoń. Z delikatnym uśmiechem poprowadziłem go ciemnym przedpokojem do łazienki. Gdy tylko przekroczyliśmy jej próg chłopak otworzył szerzej oczy. - Podoba się? Chętny na kąpiel?
***
Steven
 Kiwnąłem głową. Po chwili zacząłem się rozbierać. Czułem się jednak skrępowany. Matt widząc to odwrócił się tyłem do mnie. Czym prędzej, więc z tego skorzystałem. Rozebrałem się i wskoczyłem do wanny pełnej ciepłej wody. Czułem jak na moje usta wkrada się po raz kolejny uśmiech. Właśnie siedziałem w wannie pełnej wody otoczony przez pachnącą pianę i płatki róż. W momencie, gdy blondyn stanął przede mną w swojej całej okazałości poczułem jak na moje policzki wkrada się rumieniec. Nie chcąc jednak okazać zawstydzenia przesunąłem się tylko trochę do przodu by zrobić mu miejsce.
- Chodź tu do mnie. – Powiedział, gdy tylko się usadowił za moimi plecami. Odsunąłem się do tyłu i gdy Matt objął mnie ramieniem oparłem się o jego tors. Odetchnąłem głęboko. Przez pewien czas siedzieliśmy w ciszy. W końcu postanowiłem się jednak odezwać.
- Tooo... Teraz będziemy już razem? - Sam nie wiedziałem, o co chcę zapytać i powiedzieć.
- Tak nie planuję nic zmieniać. Wiem, że cię kocham i będę już na zawsze trzymał przy sobie. Chcę wiedzieć o tobie jak najwięcej. - Powiedział całując mnie w czubek głowy. Zamyśliłem się, a potem postanowiłem, że chyba mogę mu nawet, co nieco opowiedzieć o sobie.
- Chcesz o mnie wiedzieć wszystko? W zamian ty też musisz mi o sobie opowiedzieć jak najwięcej. - Matt kiwnął tylko głową, więc zacząłem opowiadać. - Pochodzę ogólnie z małej miejscowości, ale to już wiesz. Mój tata jest właścicielem jednej z największych firm budowlanych, ale nie mam z nim kontaktu. Gdy dowiedział się, że jestem gejem stwierdził, że nie miał nigdy syna. Mama stanęła po mojej stronie. Niedawno poznała fajnego faceta. Jest z nim szczęśliwa, a ja razem z nią. Poza tym odkąd tu zamieszałem czuje się bardziej spełniony i szczęśliwy niż mieszkając w rodzinnym mieście. - Powiedziałem przymykając oczy. W głowie miałem ciągle wspomnienia moich kłótni z ojcem.
- Ja urodziłem się tutaj, choć bardziej na obrzeżach. O czym też wiesz.  Z rodzicami mam naprawdę dobre kontakty. Zawsze mnie akceptowali. Gdy jakiś czas temu powiedziałem im, że podoba mi się pewien chłopak nie mieli problemu by to przełknąć. - Powiedział równocześnie jeżdżąc namydlonymi dłońmi po moich ramionach. Kiedy mnie tak przytulał czułem się cudownie. Dzięki temu odważyłem się powiedzieć.
- Wiesz ja nie miałem tego farta. Ojciec się dowiedział przez przypadek. Po tym mnie męczył, ciągle mówiąc, że powinienem się zacząć rozglądać za jakąś odpowiednią kandydatką na matkę moich dzieci. Szukałem pocieszenia. Zacząłem się spotykać z naprawdę fajnym chłopakiem. Mówiłem ci o nim. Wiesz, dzięki niemu czułem się o wiele lepiej. Zastanawiałem się długo jak powiedzieć o tym rodzicom, ale... Skończyło się na tym, że pomógł mi przypadek. Rodziców miało nie być cały dzień, więc zaprosiłem Allena do domu. Siedzieliśmy w ogrodzie, rozmawialiśmy i w pewnym momencie pochylił się i pocałował mnie. Odwzajemniłem pocałunek zadowolony, gdy nagle usłyszałem oburzony okrzyk mojego ojca. Potem były tylko kłótnie i wyzwiska. W końcu mama nie wytrzymała i powiedziała, że się z nim rozwodzi. A ja szukałem pocieszenia i wsparcia w jego ramionach. I wiesz początkowo tak było, ale potem zaczął się zmieniać. A potem się okazało, że mnie zdradza i to był koniec. Potem były tylko łzy. Najgorsze było to, że, mimo iż ja widziałem jak się całuje z innym to on wydzwaniał twierdząc, że tak nie było. Wydzwaniał, przychodził i błagał, a równocześnie dalej zdradzał. W końcu powiedziałem dość i się przeprowadziłem zmieniając numer telefonu. - Matt przytulał mnie mocno do siebie chcąc dać mi w ten sposób wsparcie.
- No to teraz ja wyjmuje wszystkie brudy.  Wcześniej podobały mi się dziewczyny. A właściwie założyłem, że tak jest. Od tak po prostu się uparłem, że znajdę sobie żonę taką, jaką ma mój ojciec i koniec. Nie miałem ich wielu, bo po prostu liczyłem, że spadnie to uczucie na mnie jak grom z jasnego nieba. No i któregoś razu wydawało mi się, że to jest właśnie to uczucie. Poznałem ją przez przypadek. Zaprzyjaźniliśmy się, a potem stwierdziłem, że jest to chyba coś większego. Nie było może takie bum jak zawsze myślałem, ale jednak. Było nam dobrze. Byłem świeżo po studiach, miałem dobrą pracę, własne mieszkanie, ona miła i ułożona studentka. Po pół roku spotykania się, zamieszkała ze mną. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. No, ale się trochę przeliczyłem. Jakoś trzy miesiące po jej przeprowadzce do mnie miałem wyjazd służbowy. Miało mnie nie być tydzień no, ale skończył się szybciej. Wróciłem do domu i znalazłem ją w mojej sypialni w łóżku z jakimś facetem. Myślałem, że mnie coś rozsadzi. Przez cały czas, jaki u mnie mieszkała zajmowała osobną sypialnie. A w momencie, gdy mnie nie było gziła się z jakimś facetem właśnie w mojej sypialni. Byli tak sobą zajęci, że nawet nie zwrócili uwagi na to, że jestem. Ona mówiła mu jak go kocha, i że niedługo nie będzie musiała być już ze mną. Wystarczy, że dam jej jeszcze trochę kasy. Krew się we mnie gotowała. - Słuchałem go, rozumiejąc, że nie tylko ja miałem pecha. - Gdy chrząknąłem głośno oderwali się. Wygoniłem gościa zapowiadając, że muszę tylko porozmawiać z jego dziewczyną. Gdy ten wyszedł... Zwyzywałem ją. Nigdy nie odniósłbym się tak do kobiety, ale wtedy czułem się okropnie. Powiedziałem, że jest dziwką, kurwą i materialistką. Pierwszy raz nerwy mi tak puściły. Gdy się ubrała wyrzuciłem ją za drzwi razem z jej wszystkimi rzeczami, które zdążyłem spakować.  No i to był koniec. Później znów praca i wiesz ciągnąłem to wszystko dość kulawo, ale odkąd cię poznałem zrozumiałem, co znaczy trzaśnięty przez piorun. Gdy cię zobaczyłem wiedziałem, że moje wcześniejsze związki były niczym. - Uśmiechnąłem się słysząc to i pocałowałem go w usta.
***
 W wannie przesiedzieliśmy jeszcze trochę czasu, a potem poszliśmy do mojej sypialni. Gdy ułożyliśmy się w łóżku odetchnąłem głęboko i przytuliłem Stevena do siebie. Byłem zadowolony. Chłonąłem ciepło mojego chłopaka i cieszyłem się, że ta noc nie jest naszą ostatnią. Że będę mógł już zawsze czuć jego bliskość.
Beta: Damiann


czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 15

Dziękuję za komentarze *.*

Charlie
  Od mojego powrotu do domu minął pond tydzień. Przez ten czas mój kochanek nie przestawał mnie przepraszać. Mimo że rozmawialiśmy i oboje doszliśmy do wniosku, że to było głupie nieporozumienie, to nie odpuszczał, a ja czułem się niczym książę. Andrew nie przestawał mnie na każdym kroku rozpieszczać. Był na każde moje skinienie. Zachowywał się cudownie. Choć pomaganie mi w najprostszych czynnościach nieraz mnie irytowało. Wiedziałem jednak, że nie robi tego, by mnie zdenerwować.
 Był jednak mały problem, który burzył całą tą piękną sytuację. Wiadomości od tajemniczego ,,przyjaciela” nie przestawały napływać. Były w nich różne historyjki, co do mnie i moich ,,jedno-nocnych kochanków”. Ciężko mi było uwierzyć, że komuś aż tak zależy na naszym rozstaniu. Właśnie nakładałem jedzenie Mefisiowi, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę. - Andrew wyszedł z łazienki i poszedł otworzyć. Postawiłem kotu miskę z jedzeniem i miałem zamiar iść zobaczyć kto przyszedł, gdy usłyszałem:
- Oscar?! A ty co tu robisz, do cholery? - zamarłem.
- Och, Andrew, tak mi przykro - powiedział. Zmarszczyłem brwi ,,Przykro?" - Jestem pewny, że jest ci przykro w związku z Charliem. Nie rozumiem, jak mógł ci to zrobić. Zarzekł, że cię kocha, a co zrobił. Zdradził cię.  Wiem, że nadal nie chcesz mi uwierzyć, ale ja cię nie zdradziłem, dlatego postanowiłem cię wesprzeć. - Przez chwilę mój umysł odmawiał mi posłuszeństwa, jednak po chwili zaczął pracować to na najwyższych obrotach. Krew we mnie wzburzyła. ,,To on! To on to wszystko wymyślił. Próbował mi go odebrać, tak jak obiecał! Oj, już ja mu pokarzę!”

***
Andrew
   Patrzyłem nadal z niedowierzaniem na szatyna. Chciałem właśnie coś powiedzieć, ale ubiegła mnie moja kruszyna, która wyleciała z kuchni niczym strzała puszczona z procy.
- Ty draniu, myślałeś, że się nie domyślę? - wykrzyknął w zaskoczoną twarz Oscara. - To ty. To przez cały czas ty wysyłałeś te wiadomości. Skąd byś inaczej wiedział, że się kłóciliśmy i Andrew podejrzewa mnie o zdradę? - ręce mu się trzęsły ze zdenerwowania, a twarz aż poczerwieniała. - Wszystko jest już jasne. Przecież mówiłeś mi, że nawet nie zauważę, kiedy on znów będzie twój. Może i by ci się udało, ale spóźniłeś się. My się dogadaliśmy i jesteśmy szczęśliwi! - szatyn zmrużył groźnie oczy.
- Nie bądź śmieszny, krasnalu, i nie mów, że to moja wina, że się puściłeś! W ogóle, nie wiem, co ty tu robisz. Czyżby twój kochaś nie chciał ci uwierzyć, że dziecko jest jego i wyrzucił cię?! - zapytał. Widząc, że taka rozmowa coraz gorzej wpływa na Charliego, postanowiłem to zakończyć. 
- Koniec z tym. Oscar wynoś się i przestań. To nic ci nie da. Ja i tak do ciebie nie wrócę - powiedziałem. Chłopak, słysząc to, zazgrzytał wściekle zębami, odepchnął mnie na bok i uderzył rudowłosego pięścią w policzek. Gdy chciał wymierzyć kolejny cios, byłem już obok. - Radzę ci stąd wyjść, bo inaczej wezmę policję. Wszystkie listy jakie zostały do mnie przesłane mam schowane. Jeśli trzeba będzie, zgłoszę, że nas prześladujesz. - Szatyn patrzył na nas jeszcze chwilę błędnym wzrokiem, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami. Pochyliłem się nad Charliem i ostrożnie wziąłem go na ręce. Chłopak wtulił się we mnie, przymykając oczy.
- Bardzo boli? - zapytałem, idąc w stronę łazienki. Tam posadziłem rudowłosego na pralce i sięgnąłem po apteczkę. 
- Nie bardzo - powiedział drżącym głosem. Odwróciłem się w jego stronę i pocałowałem delikatnie w zaczerwieniony policzek.
- No, oczywiście, że nie bardzo. Bo ty potrafisz wszystko znieść, prawda, kruszyno? - zapytałem, przytulając go lekko. Gdy ten nareszcie się uśmiechnął sięgnąłem do apteczki po maść na opuchliznę oraz stłuczenia i ostrożnie zacząłem ją wcierać w policzek rudowłosego.
- Myślisz... myślisz, że on nareszcie da sobie spokój? - zapytał.

***
Charlie

   Parzyłem na niego wyczekująco. Jakby nie patrzeć, był z szatynem przez ostatnie trzy lata, więc wydawało mi się, że będzie wiedział co nieco.
- Hmm... powiem ci tak. Jeśli moje słowa do niego dotarły, z pewnością da sobie spokój. Ale jeśli nie... nie wiem. Wiesz, mi się zdaje, że on ma jakiś problem. Przez ten czas, jaki z nim byłem, wiesz... zależało mi na nim. Nie będę kłamać.- Kiwnąłem głową. Wiedziałem, że on mimo wszystko nie potrafiłby bawić się czyimiś uczuciami.- Oscar zawsze miał do mnie jakiś dystans. Nie raz chciałem z nim porozmawiać o jego rodzinie. Widziałem, że to są dla niego ciężkie wspomnienia, więc chciałem mu pomóc. On jednak nie chciał rozmawiać. Wiesz, wydaje mi się, że on potrzebuje pomocy, ale mojej nie chciał przyjąć.- Zamyśliłem się na chwilę. Jakby się tak zastanowić, to Oscar był zranioną i samotną osobą. Nie wiadomo, jakie ma stosunki rodzicami. Gdy się tak zastanowiłem, to zaczynałem mu współczuć.
- Szkoda mi go - powiedziałem, schodząc z pralki. Andrew spojrzał na mnie zaskoczony.- Nie patrz się tak. Po tym, co mi powiedziałeś, wydaje się być strasznie samotną i zamkniętą w sobie osobą - powiedziałem. Poszliśmy do kuchni. Tam wziąłem się za szykowanie obiadu, gdyż mieliśmy w planach wyjść. Brunet siedział cicho przy stole, najwyraźniej nad czymś myśląc. Po chwili jednak zerwał się z miejsca i poszedł do naszej sypialni.

***
Andrew
  W mojej głowie wciąż pobrzmiewały słowa Charliego. ,,Wydaje się być strasznie samotną osobą...” Z każdą chwilą zaczynałem dochodzić do wniosku, że on ma rację. Mimo że tyle razy próbowałem się do niego zbliżyć, to... nigdy mi na to nie pozwalał. Zbyt bardzo zamknął się na innych. W tym momencie po mojej głowie krążyło wiele pytań. Choćby, jaka jest jego przeszłość. Co z jego rodzicami? Gdy tak myślałem, spojrzałem na Charliego. Co by było, gdybym się do niego nie odezwał w przedszkolu? Przecież ja również byłem samotny. Unikałem dzieci, a jednak, gdy zobaczyłem rudowłosego, moja zapora pękła. Wydawał się być naprawdę samotny i smutny. Był nowy, a nikt nie chciał się z nim bawić. Jednak ja zechciałem. W tym momencie zaczęło do mnie docierać, że jestem teraz taki, jaki jestem, tylko dzięki mojej kruszynie. Zerwałem się z miejsca i czym prędzej poszedłem do naszej sypialni. Zacząłem przeszukiwać szuflady, aż w końcu znalazłem małe ciemno-zielone pudełeczko. Otworzyłem je. W środku nadal leżała srebra obrączka. Cała była wyłożona cyrkoniami. Mimo że dość prosta, to właśnie to było w niej piękne. Kupiłem ją jakiś miesiąc po przeprowadzce Charliego do mnie. W tym samym jednak czasie dostałem pierwszą wiadomość. I tak był on schowany w szufladzie przez ponad miesiąc. Odetchnąłem głęboko. Wiedziałem, że tego chcę. Nie wyobrażałem sobie dnia bez niego. Był moim najlepszym przyjacielem, kochankiem, ukochaną osobą, a już nie długo rodzicielem mojego dziecka. Wyszedłem z sypialni i poszedłem z powrotem do kuchni.
- Andrew, wszystko w porządku? Wyszedłeś tak... - zamilkł, gdy zobaczył, co ja robię. Uklęknąłem przed nim, po czym z delikatnym uśmiechem ująłem jego dłoń.
- Wiesz, zrozumiałem dzisiaj, że gdyby nie ty, ja również był bym samotną i zamkniętą w sobie osobą. Dopóki cię nie poznałem stroniłem od innych - powiedziałem, po czym wyciągnąłem z kieszeni pudełeczko. - Kupiłem go jakiś czas temu, ale przez moją głupotę nie trafił on szybciej do ciebie.- Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem: - Charlie... wyjdziesz za mnie? - zielonooki wpatrywał się we mnie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym pokiwał głową i powiedział:
- Spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale... nie tego. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Ale mówię od razu, ślub dopiero jak urodzę. Nie będę wyglądał jak orka w tak ważnym dla mnie dniu. Poza tym, chcę, by nasze maleństwo było na zdjęciach.- Kiwnąłem zadowolony głową i włożyłem na jego palec pierścionek. Ucałowałem jego dłoń i przytuliłem policzek do jego brzucha. Wszystko idzie ku dobremu.

***
Oscar

  Szedłem wściekły ulicą. Pieprzony krasnal! Zniszczył mi wszystko. Plan był idealny... a jednak musiał nie wypalić! Bo on przecież tak go kocha, że nigdy by nie zdradził. Co za brednie! Miłość można brać, nie dawać. Moi rodzice od zawsze tak postępowali wobec mnie. Przyjmowali uczucia jakimi ich darzyłem, ale nie dawali nic w zamian. Czy to coś złego? Nie sądzę. Takie jest po prostu życie. Jak to mówiła moja mama. Ech... Ale zacznijmy od początku. 
Jestem Oscar, syn znanej modelki Viollet Black-Fosters i znanego reżysera Williama Fostersa. Jestem ich beznadziejnym synem, który jest niewdzięczny i nie kontaktuje się z nimi. Jestem tym, który doprowadza matkę do, łez. Między innymi, to od nich słyszę, gdy do nich dzwonię. Pochodzę z bardzo znanej rodziny, ale mało kto o mnie wie. Moi rodzice poznali się na jakiejś imprezie śmietanki towarzyskiej. Jedna noc, jeden głupi wybryk i przyszedłem na świat ja. Moi  rodzice długo to przede mną ukrywali. Udawali kochającą się rodzinę, kiedy byli w domu, a jak ich nie było, to zawsze były przy mnie ,,ciocie”. Gdy miałem dziesięć lat, moi rodzice postanowili się rozwieść. Matka tego dnia, chcąc świętować, upiła się z przyjaciółkami, a potem jak za bardzo nic już nie kontaktowała, powiedziała mi że byłem głupią wpadką. Mówiła, że wcale mnie nie kochają. Ja głupi chciałem wierzyć, że to nieprawda i starałem się jeszcze bardziej. Okazywałem im szacunek, miłość, zdobywałem najlepsze stopnie. Oni jedynie potrafili mnie oddawać sobie z rąk do rąk. Gdy mieszkałem z matką, nie raz widziałem, jak upija się z koleżankami albo jak sprowadza do domu swoich nowych kochanków. Projektantów, menadżerów i inne ,,przepustki”, by nie wypaść z obiegu. Kiedy natomiast zamieszkałem u ojca, przez dom przewijali się kumple od narkotyków, alkoholu. Częstymi gośćmi byli tez młodzi aktorzy, bądź aktorki, chcący wziąć udział w filmie. Ojciec zamykał się z nimi w sypialni na całe wieczory i noce. Byłem dzieckiem, nie rozumiałem tego. Ale będąc już starszym, zrozumiałem za wiele. Mój szacunek do nich podupadł, a po pewnym czasie zniknął. W wieku siedemnastu lat wyprowadziłem się do swojego pierwszego kochanka. Było to proste wyjście. Rozkochałem w sobie tego głąba, przez rok dawał mi wszystko, co chciałem, nie oczekując nic w zamian. Gdy jednak stał się nudny, znalazłem sobie nowego. Było tak kilka razy. Ale Andrew, oprócz tego, że dawał mi pieniądze, miejsce do spania i traktował jak coś pięknego, czym można się chwalić, okazywał mi też uczucia, których nigdy nie widziałem. Nic więc dziwnego chyba, że chcę tego więcej. Ale teraz sam nie wiem, co mam zrobić, by móc go odzyskać. On przecież  nie zostawi tego rudzielca. W końcu mają mieć dziecko. Wzdrygnąłem się mimowolnie. Taka mała istota jest zbędna w moim życiu. To nie dosyć, że poród boli, to jeszcze takie dziecko śmierdzi, brudzi i tylko wykorzystuje swoich rodziców, poza tym, ja bym się nie nadawał na rodzica. Moja matka zawsze mi to wszystko powtarzała i dochodzę do wniosku, że miała rację.
  Wszedłem do swojego mieszkania. Nie było ono idealne. Było raczej dość obskurne, ale odkąd nie mieszkam z Andrew, nie mogę sobie pozwolić na nic lepszego, bo muszę przecież opłacić studia i coś jeść. Gdy mieszkałem z moim kochankiem pieniądze szły na studia, drogie ubrania i kosmetyki, a teraz? Szkoda gadać. Ale na pewno nie zadzwonię do ojca, by zaczął wysyłać mi więcej. Nie dam skurwysynowi satysfakcji. Gdy przeszedłem się po mieszkaniu, poczułem wzbierającą we mnie złość i żal. Po moich policzkach pociekły łzy. Przydało by się, by ktoś tu ogarnął. Ja się do tego nie nadaję, ale... no cóż będę musiał dzisiaj wyjść i poszukać sobie nowego frajera. Poszedłem do łazienki. Tam starannie ułożyłem włosy, ubrałem się seksownie, lekki makijaż, by przyciągać wzrok nawet facetów heteroseksualnych i mogłem wyjść na łowy.
  W klubie wcale nie było trudno wyhaczyć kilku zainteresowanych facetów. Flirtowałem i kusiłem, wypytując przy okazji każdego o potrzebne mi informacje. Gdy byłem nareszcie pewny jednego z nich, postanowiłem działać. Trochę więcej alkoholu i  byliśmy u niego w domu. Wiedziałem, że na jedzeniu i rozmowie się nie skończy. Na seksie też nie, bo ja nie pozwolę. Widząc, jak bogato wygląda jego dom, nie mogłem pozwolić, by mi uciekł. Sporo czasu spędziliśmy przy stole, jedząc. Pytał mnie o różne rzeczy, nie zastanawiając się, czy kłamię. Sam opowiadał mi o swoich osiągnięciach w pracy i innych takich. Nie wspominał jednak o rodzinie, więc mogłem być pewny, że będzie to układ taki, jak zwykle. Pieniądze, seks. Nic więcej. Poza tym, co się może liczyć?
  Gdy wylądowaliśmy w jego sypialni. Uśmiechnąłem się do niego kusząco, zakładając maskę uwodziciela. Chciałem, by mu się spodobało, by nie chciał mnie zmienić przez długi czas. Zaczęliśmy się rozbierać, całując na przemian. Pobudzał mnie na okrągło, najwyraźniej chcąc sprawić mi przyjemność. Szczerze, nigdy nie wyciągałem przyjemności z seksu, ale zawsze umiałem zrobić dobrą minę do złej gry. Tym razem nie było inaczej. Jęczałem i wiłem się pod jego dotykiem, co najwyraźniej mu się podobało. Szybko przeszedł do przygotowania mnie. Gdy byłem już pewny, że będzie chciał przejść do rzeczy, on uśmiechnął się i sięgnął do jednej z szuflad w komodzie obok łóżka. Po chwili ujrzałem dość skąpy, czarny strój pokojówki. Jęknąłem w myślach. 
- Wiesz, jesteś tak zgrabny, a przy tym śliczny. Myślisz, że mógłbyś...? - kiwnąłem głową, przyklejając na swoją twarz urzekający uśmiech. Poszedłem do łazienki. Tam opłukałem lekko twarz i wcisnąłem na siebie czarne szmatki. Nie lubiłem nigdy takich ciuszków. Zdawało mi się wtedy, że robię za ekskluzywną dziwkę. Nie mówię, że nie posiadam świadomości, że właśnie tym jestem, ale jednak... no cóż, ważne, żeby miał portfel otwarty. Gdy wróciłem do sypialni, facetowi stwardniał jeszcze bardziej. Było to widać wyraźnie, mimo jego dość skromnych rozmiarów. No, ale jak się nie ma co się lubi, to... no właśnie.
 Położyłem się obok niego, lekko podwijając spódnicę w prowokacyjny sposób. John, jak mi się przypomniało, uśmiechnął się perwersyjnie. Mdliło mnie trochę, jak na niego patrzyłem, co mogło oznaczać, że tym razem upadłem dość nisko. Brunet powoli rozwiązywał wszystkie kokardki, ciesząc się tym, co widział. Starałem się nie zwracać zbytniej uwagi na jego wyczyny, pamiętając jednak o odpowiednich reakcjach. Początkowo było dość subtelnie, przynajmniej dopóki nie poczułem, jak coś boleśnie dużego rozciąga moją dziurkę. John przytrzymywał dość duży wibrator. Czułem, jak jestem rozciągany w coraz bardziej bolesny sposób. Gdy w miarę się przyzwyczaiłem, poczułem, jak on sam wchodzi we mnie, jęknąłem głucho z bólu.
- Co, piękny? Wiem, po co tacy, jak ty przychodzą. Będziesz dostawał pieniążki, możesz tu nawet mieszkać, ale... - mocne pchnięcie spowodowało, że zachłysnąłem się powietrzem. Nigdy nie miałem chyba takiego pecha. -...musisz dawać mi to, co chcę. Rozumiemy się? - kiwnąłem głową, za co dostałem mokry pocałunek. Następnie czułem tylko mocne pchnięcia. Nie zwracałem na nie jednak dużej uwagi. Wiedziałem, że mi się opłaci. Po dość brutalnym seksie, zadowolony brunet przykrył mnie i podszedł do okna z papierosem.
- Wiesz, ładny jesteś, aż mi ciebie szkoda. Czemu sobie kogoś nie poszukasz? - zapytał obojętnym głosem.
- Nie będę sobie kogoś szukać, bo ja NIE potrafię kochać. Uczucia mi są zbędne - powiedziałem, starając się brzmieć pewnie, mimo dość dużego bólu w dolnych partiach ciała.

- Hmm, trudno. Ja też nie kocham, ja się dobrze bawię. Twój pech, że na mnie trafiłeś. Bo oprócz pieniędzy, nic ci nie dam. Zdechniesz prędzej czy później. - Odwróciłem się do niego plecami, przymykając oczy. Nieważne. Nic nie jest ważne. Nie istnieje coś takiego, jak miłość. Matka zawsze miała rację. W tym wypadku również się nie myliła, a nie długo i ten pierdolony rudzielec się o tym przekona. Na pewno.

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział 14

Dziękuję za komentarze


Andrew
      Gdy Tony tylko wszedł do mieszkania, podszedłem do niego i powiedziałem:
- Wiesz, jestem jednak kretynem. - Chłopak przyglądał mi się przez chwilę, po czym odezwał się.
- Och, z pewnością. Ty się lepiej módl, żeby Charlie chciał się spotkać z Alice. Bo wtedy będziecie się mogli spotkać i wszystko sobie wyjaśnić - powiedział, a ja spojrzałem na niego zaskoczony.
- Ale jak to? - zapytałem zdezorientowany.
- A tak to, że chcemy wam pomóc, ale uwierz, że Alice jest wściekła na ciebie. - Nie zdziwiły mnie jego słowa. Zachowałem się wobec mojego ukochanego jak skończony cham, więc nic dziwnego, że jego siostra, jakby mogła, to pewnie zamieniła by mnie w dywanik.
- Wiesz, nie widzę w tym nic dziwnego. Zachowałem się okropnie. Ale myśl, że Charlie mógłby ze mną już nie być jest po prostu okropna - powiedziałem.
- Ja cię naprawdę rozumiem, ale ty mimo to... - Przerwał, gdy jego telefon zadzwonił. - Hallo? - ... - Charlie w szpitalu?! - Stężałem momentalnie. - W porządku. Mhm... przekażę mu. Za jakieś pół godziny powinniśmy być - powiedział i się rozłączył. Gdy na mnie spojrzał, zamarłem w oczekiwaniu na wiadomości. - Charlie jest w szpitalu. Bardzo zaczął go boleć brzuch. Matt zadzwonił po pogotowie, gdy Charlie zasłabł. Lekarze wzięli go na badania, by sprawdzić czy jemu i dziecku nic nie jest. - Otworzyłem szerzej oczy.
- Dziecku... znaczy, że... - Nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Znaczy, że zostaniesz ojcem, ośle, a twoje wczorajsze zachowanie niepotrzebnie zdenerwowało Charliego! - Naskoczył na mnie. - Matt powiedział, że masz od niego w pysk tatuśku. Zbieraj dupsko w troki, braciszku. Trzeba jechać. - Nie musiał mi tego dwa razy powtarzać. Czym  prędzej poszedłem do sypialni po parę najpotrzebniejszych rzeczy i już po chwili byliśmy w drodze do szpitala. Byłem okropnie zdenerwowany. Czułem się, po raz kolejny, winny. Ile jeszcze razy skrzywdzę Charliego? Kocham go, a mimo to, ranię go na każdym kroku.
   Gdy weszliśmy do szpitala, okazało się, że Charlie został już przeniesiony na salę. Czym prędzej wszedłem do niej. Rudowłosy leżał na łóżku. Najwyraźniej spał. Do jego brzucha była podłączona aparatura, dzięki której można było słuchać bicia serca dziecka.
- O Boże, ale ze mnie kretyn - powiedziałem, już po raz kolejny dzisiaj, nie zwracając uwagi na Alice. Zacząłem ostrożnie iść w stronę jego łóżka, ale zatrzymała mnie kobieta.
- A ty, przepraszam, co robisz? - zapytała złowrogo.
- Chcę podejść do mojego chłopaka i dziecka - powiedziałem pewnym głosem.
- Teraz to chłopaka?! A wczoraj wyrzuciłeś go z domu! Co ty myślisz, że on jest posłusznym psem, który jak zachcesz, to do ciebie przybiegnie?! - spojrzałem na nią ostro.
- Nie waż się tak nawet mówić. Ty nie wiesz, co ja do niego czuję! Zależy mi na nim - powiedziałem, ale blondynka była niewzruszona.
- Wyjdź stąd, Andrew. On potrzebuje spokoju, a nie ciebie i zmiennych humorków - powiedziała i otworzyła drzwi na oścież. Nagle jednak, słysząc głośne oraz szybsze bicie serduszka dziecka, zamarła....

***
Charlie
  Gdy otworzyłem oczy nie, czułem już bólu. Słysząc miarowy puls maleństwa, czułem się odprężony. Otworzyłem szerzej oczy i zobaczyłem Andrew przy swoim łóżku. Szczęśliwy  już chciałem coś powiedzieć, ale gdy nareszcie zacząłem słyszeć, co dookoła mnie się dzieje, od razu zrezygnowałem.
- ...chłopaka?! A wczoraj wyrzuciłeś go z domu! Co ty myślisz, że on jest posłusznym psem, który jak zachcesz, to do ciebie przybiegnie? - Alice była najwyraźniej wściekła.
- Nie waż się tak nawet mówić. Ty nie wiesz, co ja do niego czuję! Zależy mi na nim. - Słysząc to poczułem ogromną radość. Myśl, że Andrew nadal na mnie zależy, sprawiała, że czułem się lżejszy. Jedna rzecz mnie jednak nie uspokajała. Czy on mi uwierzył? Czy wie, że to jego dziecko?
- No, właśnie, nie wiem.Wyjdź stąd, Andrew. On potrzebuje spokoju, a nie ciebie i zmiennych humorków - odezwała się, po raz kolejny, moja siostra. Nie zważając na jego słowa, otworzyła drzwi na oścież. Brunet przyglądał się jej przez chwilę, po czym ruszył w stronę wyjścia. Spiąłem się raptownie, a w brzuchu poczułem skurcz. Wszyscy, jak na zawołanie, odwrócili się w moją stronę.
- Charlie. - Mężczyzna, gdy tylko zrozumiał, że nie śpię podszedł do mnie. Uśmiechnąłem się niepewnie.
- Hej. Co ty tu robisz? - zapytałem.
- Braciszku, nie... - Moja siostra chciała po raz kolejny się odezwać, ale nie pozwoliłem jej.
- Nie. Alice, proszę cię, żebyś na chwilę wyszła - powiedziałem. Kobieta posłusznie ruszyła. Spojrzałem na Matta, który nie ruszył się z krzesła i przyglądał się tylko Andrew. - Ty też, Matt. - Gdy zostaliśmy nareszcie sami, nastała dość krępująca cisza.
- Kruszyno... ja... - Chłopak zaczął, łapiąc mnie za rękę. Przyklęknął przy moim łóżku. - ...przepraszam. Naprawdę. Ja po prostu nie potrafiłem sobie wyobrazić tego, że mnie zostawiasz, więc postanowiłem, że zrobię to pierwszy. Wiesz, w momencie, gdy zobaczyłem to zdjęcie, nie potrafiłem myśleć racjonalnie - powiedział. Rozumiałem go. A mimo to, czułem ból na myśl, że on mi po prostu nie ufa. Czułem się w jakiś sposób zdradzony.
- Byliśmy przyjaciółmi od dziecka. Myślałem, że mnie znasz i wiesz, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił - powiedziałem, nie patrząc na niego. - Przepraszasz mnie, bo chcesz, czy po prostu czujesz się winny?  A może tak tylko mówisz, a w głębi zastanawiasz się, czy to twoje dziecko noszę? - Andrew wciągnął głośno powietrze.
- Nawet tak nie mów. Ja wiem, że jest moje, tak samo jak wiem, że mnie kochasz i nigdy byś mnie nie zdradził. Przepraszam, że się tak zachowałem. -  Słysząc te słowa, spojrzałem wreszcie na niego.
- Wierzę ci, ale nie myśl, że szybko zapomnę o tym, jak się zachowałeś. Te wszystkie  twoje oskarżenia bolały. Od początku starałem się dać ci z siebie wszystko, a ty... Czuję się zdradzony - powiedziałem .
- Wiem o tym. Obiecuję, że już się na mnie nie zawiedziesz - powiedział, całując delikatnie moją dłoń. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy. Nagle Andrew, jakby sobie o czymś przypomniał, podniósł się z klęczek i usiadł na brzegu łóżka. Następnie odkrył ostrożnie mój brzuch i pochylił się nad nim.
- Cześć, maleństwo.
***
Andrew
  Słysząc ten dystans i żal w głosie Charliego, czułem smutek. Wiedziałem, że zniszczyłem jego zaufanie do mnie. Patrzyliśmy sobie w oczy. W sali było słychać tylko miarowe bicie... dziecko. Zerwałem się z miejsca i czym prędzej się zbliżyłem do jego brzucha. Ciągle nie mogłem uwierzyć, że tam rozwija się moje i Charliego dziecko.
- Cześć, maleństwo - powiedziałem z delikatnym uśmiechem na ustach. Rudowłosy spojrzał na mnie zdziwiony. Nie zwróciłem jednak na to uwagi, tylko ostrożnie pocałowałem jego brzuch.
- Co ty... robisz, Andrew? - zapytał.
- Witam się z naszym dzieckiem, ostatnio nie zrobiłem tego jak trzeba... - zacząłem, przypominając sobie, jak zamiast wysłuchać Charliego, wyrzuciłem go za drzwi. - ...ale ja to jeszcze naprawię. Będę najlepszym ojcem i mężem na świecie - powiedziałem. Zielonooki spojrzał na mnie zaskoczony, a w jego oczach zalśniły łzy. Puściłem mu oczko i złapałem ponownie jego dłoń. Po chwili do sali weszli Matt i Alice, z rodzicami blondynki oraz mój brat.
- Och, synku, ostatnimi czasy coś zbyt często cię odwiedzamy w szpitalu - powiedziała matka Charliego, gdy tylko go zobaczyła. Rudowłosy uśmiechnął się do niej. Wydawał się być spokojniejszy, niż na początku, gdy go zobaczyłem. Byłem zadowolony, bo wiedziałem, że to dzięki mnie. Że naprawiłem choć trochę to, co zepsułem.

***  
Charlie
   Czułem się szczęśliwy. Słowa Andrew ciągle siedziały w mojej głowie, nie pozwalając mi przestać się uśmiechać. Mama, mimo że wyglądała na zmartwioną, to wpatrywała się w mój brzuch z radością. Zresztą, nie tylko ona...
- Andrew, wygodnie ci jest tak siedzieć? - zapytałem ze zwątpieniem. Mężczyzna na wpół leżał mając twarz blisko mojego brzucha.
- Bardzo wygodnie - wymamrotał, na co wszyscy zachichotali. Czułem się spokojny, choć nie mogłem powiedzieć tego o mojej siostrze. Co chwilę spoglądała na Andrew nieprzychylnie. Matt z resztą też, nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego. Chciało mi się śmiać na myśl, jaki czeka żywot mojego kochanka przez najbliższe tygodnie. Przez pewien czas wszyscy siedzieli i rozmawiali, ale gdy zacząłem już zasypiać, zostałem sam z brunetem. Mężczyzna, nie zwracając uwagi na nic, położył się obok mnie pod kołdrą.
- Zobaczysz, że cię ochrzanią - powiedziałem, starając się nie pokazać, ile sprawia mi radości jego bliskość. Nie mogłem mu od razu wszystkiego ułatwić. Musiałem się upewnić, że mu na mnie zależy i sytuacja sprzed wczoraj się nie powtórzy. Andrew wzruszył ramionami i przytulił mnie do siebie.
- Nie ochrzanią. A nawet jeśli, to dla ciebie... mogę to znieść. Śpij już. Musisz odzyskać siły, by tobie i dziecku niczego nie zabrakło - powiedział i pocałował mnie w czoło. Po chwili zamknąłem oczy i tak jak powiedział, zasnąłem.

***
Andrew
   Gdy następnego dnia po pracy pojechałem do szpitala okazało się, że Charlie może już z niego wyjść. Zadowolony pomogłem mu się zbierać.
- Lekarz powiedział, że wyniki mam dobre. Z dzieckiem też wszystko w porządku. Robił niedawno mi USG i stwierdził, że nic nie stoi na przeszkodzie, bym wrócił do domu. Mam jednak unikać stresów i ograniczyć wysiłek fizyczny. Mogę pracować jeszcze przez najbliższe dwa miesiące. - Kiwnąłem głową i wyprowadziłem chłopaka z sali.
   Godzinę później byliśmy w domu. Tony siedział zamknięty w swoim pokoju z Samuelem. Zazgrzytałem głośno zębami, by następnie uśmiechnąć się złośliwie.
- A ty co kombinujesz? - zapytał mnie rudowłosy z niemałą obawą. Pocałowałem go w policzek.
- Czekaj... - podszedłem do drzwi Tonego. Słychać było wyraźnie, że mój braciszek postanowił powymieniać się śliną ze swoim... chłopakiem?  Jak zwykle nic mi nie powiedział. Zapukałem dość głośno i powiedziałem: - Nie chcę wam przeszkadzać, ale zaprzestańcie prób tworzenia mojego bratanka tudzież bratanicy. Na razie wystarczy mi, że zostanę ojcem. - Głośne sapnięcie mogło oznaczać tylko jedno... moja wypowiedź dotarła do mojego brata. Tony z miną godną zabójcy wyleciał z pokoju.
- Ja cię zaraz trzasnę za te teksty.  My wcale... - Spojrzałem na niego, jak na idiotę. Jego wygnieciona bluzka, potargane włosy oraz zaczerwienione usta i policzki mówiły same za siebie. Nagle za mną rozległ się głośny śmiech. Mój brat spojrzał za mnie zaskoczony. - Charlie! Wypuścili cię? - zapytał, najwyraźniej zapominając, że przed chwilą mi się odgrażał. Podszedł do rudowłosego i z wesołym uśmiechem i powiedział: -  Myślałem, że cię dłużej będą trzymać. 
- Wyniki badań miałem dobre, więc nie wieli podstaw, by mnie trzymać. A ty się nim nie przejmuj. Po prostu jesteś jego małym braciszkiem. Ciesz się, że Alice nie jest twoją siostrą, uwierz mi - powiedział Charlie ze śmiechem. Już chciałem coś dodać od siebie, gdy z sypialni chłopaka wyszedł Samuel. ,,Długo zajęło mu zbieranie”, pomyślałem z lekką obawą, co tam, za drzwiami, się działo. Popatrzyłem na blondyna niechętnie.
- Ja lecę do domu, jutro po południu będę po ciebie - powiedział, po czym, chyba chcąc mi podnieść ciśnienie, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach, pocałował lekko Tonego i wyszedł. Chłopak stał przez chwilę skamieniały, po czym uśmiechnął się i nie zwracając na mnie uwagi, zamknął się z powrotem w swoim pokoju.

***
Charlie
   Zachichotałem, widząc szok odbijający się na twarzy Andrew. Jego brat zwyczajnie go olał, co było nie małym wyczynem. Podszedłem do niego i objąłem go w pasie.
- Spokojnie. Tony nie jest głupi. Potrafi o siebie zadbać - powiedziałem. Brunet odetchnął głęboko i odwrócił się w moją stronę. - A właśnie, byłeś zabrać moje rzeczy od Matta? - zapytałem.
- Tak. Twojego kota też zabrałem. - Rozpromieniłem się i czym prędzej poszedłem do naszej sypialni. Tam, na łóżku, zadowolony z życia, leżał Mefistofeles. - Mam nadzieję, że jesteś zadowolony. - Mruknął cicho, całując mnie w policzek. - Proponuję byśmy resztę dnia spędzili na oglądaniu telewizji. Tak jak... - nagły sygnał jego telefonu przerwał jego wypowiedź. Chłopak sięgnął po komórkę. Chwilę później stężał.
- Coś nie tak? - zapytałem zmartwiony.
- Nie, wszystko jest dobrze - powiedział, uśmiechając się nerwowo. Zmarszczyłem brwi.
- Coś kręcisz. Mów mi, co jest grane. Nie chcę znowu jakichś niedomówień - powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwów.
- Chodzi o to, że mój ,,przyjaciel” po raz kolejny się odezwał. Twierdząc...  - nie słuchałem go dalej, tylko wyrwałem mu komórkę z dłoni.
,,Witaj, mój drogi przyjacielu.
Mam dla ciebie nowe wiadomości. Po tym, jak pozbyłeś się z domu swojego chłopaka, ten wreszcie dogadał się ze swoim facetem *nie wiem, którym*. Jak się dowiedziałem, jest w ciąży. Powinieneś się cieszyć. Ochroniłem cię przed okropnym rozczarowaniem. Jeśli będę wiedział coś jeszcze, odezwę się z pewnością.
Pozdrawia twój tajemniczy przyjaciel <3
   Moja dłoń zadrżała. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Spojrzałem na Andrew.
- Powiedz mi, dlaczego ktoś mnie aż tak nienawidzi? Czy ja... nie mogę z tobą być? Robię coś złego? A... a może... - brązowooki przytulił mnie do siebie i pocałował w skroń.

- Nie. Oczywiście, że nie robisz coś złego. Nie martw się. Dowiemy się jeszcze, kto to robi. Obiecuję ci to. - Słysząc jego słowa, odetchnąłem głęboko, wtulając się bardziej w jego objęcia. Na razie nie myśląc o kłopotach, tylko o naszej... trójce.

czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 13

Oto jest kolejny rozdział
Mam pytanie znajdzie się ktoś chętny by zostać moją betą??Przynajmniej dopóki Oli-chan nie zdecyduje się co dalej?? Jeśli ktoś był by chętny to piszcie w komentarzach albo na maila. 





Charlie 
   Rano, gdy się obudziłem, czułem się dziwnie. Całą noc dręczyły mnie koszmary. Wyszedłem z pokoju, kierując się prosto do kuchni. Krzątał się tam już Matt, gotując coś.
- Cześć - powiedziałem, siadając do stołu. Mężczyzna obrócił się w moją stronę ze skrzyżowanymi ramionami.
- Cześć. Masz mi coś do powiedzenia? Wiesz, bo nie wiem, czy kopnąć cię teraz, czy za chwilę. - Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Ale dlaczego? Co już zrobiłem? - zapytałem autentycznie zdziwiony.
- Ja bym raczej zapytał, czego nie zrobiłeś. A wspomnieć wczoraj o tym, że jesteś w ciąży, to nie łaska? - zapytał, a ja spłonąłem rumieńcem. - On wie? - Pokręciłem głową.
- Chciałem mu powiedzieć, ale zrobił tę całą awanturę i nic mu nie powiedziałem - mruknąłem niemrawo. Matt pokręcił głowa i wrócił do gotowania.
- Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jak oszpecę twojego faceta - powiedział złowieszczo, a ja mimo to zachichotałem.
- Oj, daj spokój. Jestem pewny, że uda się wszystko wyjaśnić - powiedziałem. Usłyszałem dźwięk mojego telefonu.- Hej, może tu wpaść mój nowy znajomy? Wczoraj posłał mnie do lekarza. Wiesz, martwił się i chce się ze mną zobaczyć, by upewnić, jak to określić, ,,czy żyję, czy leże na łożu śmierci”. - blondyn pokiwał głową, uśmiechając się najwyraźniej rozbawiony.
- Pewnie. Jeśli chcesz - powiedział i postawił przede mną talerz z warzywami z patelni. - A teraz, wcinaj. - Zrobiłem tak, jak mi kazał. Zjadłem wszystko, starając się, jak najmniej myśleć o wczorajszych wydarzeniach. Gdy godzinę później do drzwi zadzwonił Steven, siedziałem już w salonie z o wiele lepszym nastawieniem, niż gdy wstałem.

***
Andrew
   Jak tylko otworzyłem oczy jęknąłem głośno. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Słońce, wpadając przez okno, raziło mnie, powodując, że miałem ochotę umrzeć.
- Wstałeś, książę? - od drzwi doleciał mnie ironiczny głos mojego brata.
- O co ci chodzi? - zapytałem wciąż nieprzytomny.
- O co mi chodzi? Hmm, może o to, co wczoraj zrobiłeś Charliemu? - na wzmiankę o moim rudzielcu, zerwałem się z miejsca.
- Co zrobiłem?! To, na co sobie zasłużył! Zdradził mnie! - Tony nie wyglądał na zaskoczonego moimi słowami. - Nie jesteś zdziwiony - stwierdziłem.
- Jesteś idiotą. Wczoraj mi Charlie powiedział, o co się pokłóciliście. Podczas gdy ty się zachlewałeś w pokoju, ja zerknąłem na to zdjęcie i mogę szczerze stwierdzić, że jesteś idiotą. Na tym zdjęciu widać, że to ty, ale po prostu ktoś dokonał obróbki zdjęcia. Najwyraźniej ktoś chciał was rozdzielić, a ty mu w tym pomogłeś - powiedział i wyszedł z pokoju. Gdy jego słowa dotarły do mnie ze zdwojoną siłą, wyleciałem z pokoju niczym puszczony z procy. Na stole w salonie znalazłem zdjęcie. Spojrzałem na nie, ale tym razem spokojnie. Przyglądałem mu się i z każdą chwilą dostrzegałem w nim siebie i mojego Charliego, a nie jakiegoś obcego faceta. Wyrzuty sumienia zaczęły się do mnie dobierać. Czym prędzej poleciałem do sypialni i sięgnąłem po telefon. Wykręciłem numer do Charliego, ale włączyła  się poczta głosowa. Przekląłem siarczyście. Powinienem się domyślić, że nie odbierze. Nie wiedziałem gdzie on może być. Wczoraj się zachowałem, jak ostatni chuj, wyrzucając go z domu i nie zastanawiając się, czy będzie miał gdzie się podziać. Teraz nie wiedziałem, gdzie go szukać. Wszystko jak zwykle spieprzyłem…

***
Matt
   Gdy usłyszałem dzwonek poszedłem do przedpokoju, by otworzyć drzwi. Za nimi stał najprawdziwszy anioł. Chłopak był niewiele wyższy od Charliego, miał brązowe, lekko zawinięte przy końcach włosy. Jego zielone oczy zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Stałem przez chwilę wmurowany.
- Hej, to ty jesteś Matt, prawda? Charlie mi dożo o tobie opowiadał. - Kiwnąłem głową, odzyskując rozum.
- A ty pewnie Steven. Wchodź, rudzielec siedzi w salonie i czeka na ciebie - powiedziałem, uśmiechając się promiennie. Wprowadzając go do pokoju, nie przestawałem się na niego patrzeć. Co szybko zwróciło uwagę wiewióra, który uśmiechnął się do mnie złośliwie.
- Mam nadzieję, że się przedstawiłeś, Matt, temu ślicznemu? - powiedział, a ja mimowolnie odwróciłem od szatyna wzrok, gdy ten na mnie spojrzał.
- Tak, przedstawił się, a ty lepiej opowiadaj, co się stało wczoraj. - chłopak westchnął, a potem jak na spowiedzi opowiedział o wszystkim, nie zapominając wspomnieć o dziecku. Steven z każdym słowem wyglądał na coraz bardziej oburzonego. Gdy Charlie skończył mówić, chłopak zerwał się z kanapy. - No, co za bubek. Jak... jak on mógł, no, wiesz?! - rudowłosy uśmiechnął się tylko smutno i ułożył wygodnie. Było widać jak na dłoni,że jest śpiący. Szatyn najwyraźniej też to dostrzegł, bo powiedział:
- Charlie, idź się połóż, a ja pożyczę od ciebie twojego przyjaciela, bo muszę z nim porozmawiać - powiedział. Rudzielec, słysząc to, uśmiechnął się promiennie i już po chwili zniknął w pokoju. Zaprowadziłem Stevena do kuchni i zapytałem:
- No, to o co chodzi?
- Trzeba jakoś rozwiązać ten problem. Masz numer do siostry Charliego? - Kiwnąłem głową.-To świetnie, a masz pomysł, jak się skontaktować z bratem tego kretyna? - kolejne kiwnięcie.
- Tak, ale co ty planujesz? - zapytałem autentycznie zaciekawiony.
- Musimy się wszyscy spotkać. Trzeba wymyślić, jak Charlie mógłby się spotkać z Andrewem, by wszystko wyjaśnić. A wiesz, moja babcia zawsze mówiła, że w grupie łatwiej wpaść na jakiś pomysł. - uśmiechnąłem się i napisałem sms'y do Alice i Tonego.
   Godzinę później byliśmy w kawiarni, do której zaraz po nas przyszła pozostała dwójka.
- No, to po co to konspiracyjne spotkanie? - zapytał blondynek.
- No, cóż, doszliśmy do wniosku, że dobrze by było, jakby Andrew i Charlie spokojnie pogadali i wyjaśnili sobie całą sytuację. Dlatego doszliśmy do wniosku, że nam się przydacie - powiedziałem, wiedząc, że za chwilę nastąpi wybuch ze strony kobiety.
- Co wyjaśnili?! Znowu się pokłócili?! Jak ja dorwę Andrewa, to przecież z niego nic nie zostanie! - powiedziała oburzona.
- Spokojnie, już wystarczająco ja go opieprzyłem. A tak poza tym, wydaje mi się, że co nie co do niego dotarło. Więc teraz by się przydało im jakieś spotkanie - powiedział Tony najwyraźniej dumny z siebie.
- Tak... tylko, że Charliego będzie ciężko wyciągnąć z domu - powiedziałem, w duchu modląc się, by rudzielec nie chciał mnie zabić za wygadanie się. - Po pierwsze, nadal ma żal i jest przygnębiony. Po drugie, jestem prawie pewny, że będzie się obawiał i nie będzie chciał powiedzieć Andrew o dziecku.
- To znaczy, że... o rany, to cudowna wiadomość! Tym bardziej muszą się pogodzić. Jeśli chodzi o Andrew, trochę mu jeszcze potruje i jestem pewny, że będzie Charliego przepraszał na kolanach - powiedział Tony, uśmiechając się szeroko. - Ale o dziecku to mu powie Charlie. 
- No, dobra, czyli co? Ma ktoś jakiś pomysł? - zapytałem.
- Pomysł pomysłem, ale trzeba pamiętać, że nerwy w jego przypadku nie są wskazane. Mogą zaszkodzić i jemu i dziecku - powiedziała Alice.
- Tak szczerze, to ja chyba mam... - powiedział Steven. - Najlepiej będzie, jak Tony pogada z Andrew i powie mu wprost, że powinien się spotkać z Charliem. Potem, jak umówi się z bratem na konkretny dzień i godzinę, zadzwoni do Matta. Natomiast jeśli chodzi o Charliego, to może mogłabyś do niego zadzwonić pod pretekstem spotkania. Poda mu się godzinę i miejsce ustalone wcześniej z Andrew. A potem na miejscu spotkania zamiast ciebie będzie on czekał. No i wtedy sobie wszystko wyjaśnią.. - kiwnąłem zadowolony głową.
- I to jest dobry plan. Tylko dobrze by było, żebyś pogadał z Charliem, Matt. Wiesz, podpytać jeśli chodzi o jego uczucia co do tej sytuacji - powiedziała blondynka najwyraźniej nadal zmartwiona całą sytuacją. Wszyscy obgadaliśmy detale i zadowoleni wyszliśmy z kawiarni. Spojrzałem na Stevena. Chłopak powalał mnie do swych stóp swoim wyglądem. Oczarowywał mnie. Odetchnąłem głęboko i odezwałem się.
- Hej, może cię odprowadzę? - zagadnąłem. Szatyn spojrzał na mnie zaskoczony, by w następnym momencie uśmiechnąć się łagodnie.
- Jeśli ci się chce, to chętnie.- Ruszyliśmy w stronę głównej ulicy. - Musimy dojść na przystanek czwórki. - Kiwnąłem głową. Przez chwilę szliśmy w ciszy, którą przerwałem jako pierwszy.
- Długo tu mieszkasz?
- Nie, dopiero od trzech miesięcy - powiedział. - A ty?
- Praktycznie od urodzenia, tyle że wcześniej mieszkałem z rodzicami na obrzeżach, dopóki się nie przeprowadziliśmy - powiedziałem.
- No, to fajnie. Miasto jest piękne. Ja mieszkałem wcześniej w małym miasteczku. Nic w nim specjalnego nie było ale... miało swój urok - powiedział, uśmiechając się najwyraźniej do wspomnień.
- To czemu się tu przeprowadziłeś? - zapytałem, ale widząc żal w jego oczach, szybko tego pożałowałem.
- Mój chłopak... on był ze mną, a równocześnie sypiał z innymi. Mimo że naprawdę czułem się świetnie w jego towarzystwie, to bolało mnie to, że nie jestem jedyny. Dlatego zerwałem z nim i urwałem wszelkie kontakty. - Gdy zamilkł, poczerwieniał gwałtownie.- Nie wiem, po co ci to w ogóle mówię - mruknął. - Pewnie myślisz, że jestem głupi skoro umawiałem się z kimś takim. - Pokręciłem głową.
- Oczywiście, że tak nie myślę. Jedynym głupkiem jest twój były. Naprawdę. - Chłopaka autobus zatrzymał się. Spojrzałem na niego, widząc ulgę w jego spojrzeniu, zebrałem się na odwagę i powiedziałem szybko: - Nigdy nie podobali mi się mężczyźni, ale ty... ty jesteś wyjątkowy i mi się podobasz.- Szatyn otworzył szeroko oczy. Drzwi się za nim zamknęły, a ja zadowolony ruszyłem w stronę domu.
     Gdy wszedłem do mieszkania, otoczyła mnie cisza. Zdziwiony poszedłem do salonu, ale nie znalazłem tam Charliego. W kuchni i w łazience również. Gdy wszedłem do jego sypialni, okazało się że chłopak leży skulony na łóżku.
- Charlie, co się dzieje? - zapytałem.
- Nie wiem. Brzuch mnie boli. - powiedział ze łzami w oczach. - Czy myślisz, że coś nie tak jest z…
- Spokojnie. Pojedziemy do lekarza i wszystko będzie dobrze… - zacząłem, ale przerwałem, gdy zobaczyłem, jak rudowłosy opada na poduszki. Czym prędzej sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem na pogotowie. Dwadzieścia minut później byliśmy już w szpitalu. Charliego zabrali na badania. Lekarz wyglądał na zmartwionego, gdy powiedziałem mu, że chłopak spodziewa się dziecka. Gdy drzwi do gabinetu się za nimi zamknęły, zadzwoniłem do Alice.
,,- Co jest, już wszystko ustalone?" - zapytała dziewczyna.
-Trzeba zmienić plany.Jestem właśnie w szpitalu. Z Charliem nie jest najlepiej. Lekarze wzięli go na badanie - powiedziałem, wpatrując się w drzwi.
,,- O, cholera. Będę za jakieś dwadzieścia minut” - powiedziała i rozłączyła się. Przez chwilę stałem, zastanawiając się, co zrobić dalej. Podjąłem jednak decyzję i zadzwoniłem do Tonego.
- Cześć. Powiedz temu tatuśkowi od siedmiu boleści, że po pierwsze to obije mu ryj, po drugie Charlie jest w szpitalu, a po trzecie to dlatego, że jest w ciąży, ale chyba jest coś nie tak - powiedziałem bez ogródek.
,,- Jest w szpitalu? W porządku, zaraz mu powiem. Za niedługo powinniśmy przyjechać.”
      Gdy się rozłączyłem, poczułem, że dobrze zrobiłem. Drzwi gabinetu się otworzyły. Charlie został wywieziony na łóżku. Był podłączony do kroplówki, a do jego brzucha była podłączona maszyna, która wydawała odgłos bicia serca dziecka. Lekarz podszedł do mnie.
- Z pana przyjacielem jest już lepiej. Sprawdziłem jego kartoteki. Z powodu tego incydentu sprzed trzech miesięcy, jego organizm jest osłabiony. A stres wcale w niczym nie pomaga. Ten ból nie był niczym groźnym, ale lepiej będzie jak zostanie u nas na obserwacji -powiedział. Przeszliśmy do sali w której położyli Charliego. Chłopak leżał spokojnie, wsłuchując się w miarowe bicie serduszka swojego dziecka. Uśmiechał się łagodnie, przy tym odpływając powoli do krainy Morfeusza. Spokojniejszy wyszedłem przed salę, by poczekać na Alice. Nie musiałem wcale na nią długo czekać.
- I co z nim? A z dzieckiem? - od razu zasypała mnie pytaniami.
- Lekarz powiedział, że nie zagraża nic ich życiu, ale... musi zostać przez najbliższe kilka dni na obserwacji. Dziecko mają pod monitoringiem - powiedziałem, na co kobieta odetchnęła z ulgą, po czym weszła po cichu do sali Charliego. W pomieszczeniu było słychać miarowe bicie serca dziecka oraz spokojny oddech rudowłosego. Alice przez chwilę wpatrywała się w monitor po czym uśmiechnęła się lekko.
- Czyli to prawda. Wiesz, mimo że wiedziałam, to ciężko było mi uwierzyć, że mój mały braciszek będzie miał dziecko - powiedziała, uśmiechając się czule. - Ale nie myśl sobie, że Andrewowi odpuszczę. Jak go dorwę, to pożałuje swojej głupoty i to gorzko - dodała z groźnym błyskiem w oku.
- Powiedziałaś waszym rodzicom? - zapytałem, starając się odwrócić w tym momencie uwagę od bruneta, który niewątpliwie się tu pojawi. Widząc tą złość, wiedziałem, że i mi się pewnie oberwie.
- Tak, dzwoniłam do nich. Wiedzą już o wszystkim, oczywiście, mama jest pewna, że mimo wszystko oni się pogodzą i wszystko będzie dobrze, ale ja nie pozwolę mu na to. Znów nagada, że będzie dobrze, a potem go zrani. Najpierw przetrzepię skórę Andrew, a potem może pozwolę mu porozmawiać z Charliem - powiedziała stanowczo.
- Ale... ty pomyślałaś o uczuciach Charliego? Może on jednak by chciał z nim porozmawiać. Przecież oboje wiemy, że on kocha Andrew.
- Myślę cały czas o jego uczuciach, ale także o nim i o dziecku, więc... - przerwała, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem. Gdy w progu okazał się zdyszany Andrew, na usta kobiety wślizgnął się złowrogi uśmiech. - O, patrz, o wilku mowa, a wilk tuż tuż. Witaj, Andrew. Chcesz dostać w łeb teraz czy za chwilę? - zapytała bezpośrednio. Chłopak jednak nie zwrócił na nią uwagi, tylko wpatrywał się w Charliego wielkimi oczami. Gdy zauważył aparaturę podpiętą do jego brzucha, podszedł do niego czym prędzej.
- O, Boże, ale ze mnie jest kretyn - powiedział, chcąc najwyraźniej dotknąć rudowłosego, ale przeszkodziła mu Alice.

- A ty co, przepraszam, robisz? - zapytała. Widząc ich miny doszedłem do wniosku, że szykuje się niemała awantura, w której ja na pewno nie chcę uczestniczyć