czwartek, 25 września 2014

Rozdział 3

Bardzo dziękuję za komentarze. Liczę, że dzisiejszy rozdział się wam spodoba :) Co do Owocnej terapii to tak jak wspominałam rozdział powinien pojawić się jutro choć może być mały poślizg ( Oli-chan musi go sprawdzić ) 
Charlie
Biegłem, nie patrząc na przechodniów, przechodzących obok mnie. Po mojej twarzy spływały słone krople bólu i upokorzenia, jakie gdzieś w głębi odczuwałem. Gdy dobiegłem nareszcie do domu, zamknąłem drzwi na zamek zostawiając klucze, aby nikt nie próbował wchodzić tutaj. Chciałem być sam. Cały świat wydawał mi się teraz jakiś szary, a moje życie tylko pustą egzystencją. Ręce mi się trzęsły, ale mimo to, sięgnąłem po komórkę.
,,-Halo."- w słuchawce usłyszałem głos Luny, która pracowała na drugie zmiany w bibliotece.
,,-Hej, Luna, tu Charlie, z tej strony. Słuchaj... mogłabyś mnie jutro zastąpić? Ja nie czuje się najlepiej. Wiem, że masz jutro wolne, ale...- dziewczyna przerwała mi w połowie zdania.
,,-Nie ma sprawy. Nie przejmuj się i kuruj. Muszę kończyć. Nie martw się, jutro pójdę za ciebie. Na razie.- powiedziała i się rozłączyła.
Odetchnąłem głęboko i poszedłem do sypialni. Telefon wyłączyłem i odłożyłem na szafkę, a potem tak, jak stałem położyłem się do łóżka. Ukryłem twarz w poduszce, zaciskając powieki, spod których nadal wypływały łzy.
,,Żeby tylko zasnąć, żeby tylko zasnąć..."
***
Gdy rano otworzyłem oczy, nie czułem żadnej ulgi. Serce nadal było roztrzaskane, a pod powiekami nadal czułem łzy. Podniosłem się niechętnie z łóżka i poszedłem do kuchni. Zrobiłem sobie jakąś kanapkę, a potem poszedłem do łazienki. Odkręciłem zimną wodę i w ubraniach wszedłem do wanny. Woda oblała mnie zimnym strumieniem. Zatrzęsłem się, a potem skuliłem i usiadłem w kącie, pozwalając się moczyć.
,,Nie rozumiem, wiem, że on mnie nie kocha, ale przecież byliśmy przyjaciółmi. Myślałem, że mi ufa, a on ukrył przede mną prawdę. Wiem, że od początku mu odradzałem ten związek, ale mimo to powinien... powinien mi powiedzieć. Ja, nie wiem, co mam robić. Nie mogę być przy nim blisko, poza tym to za bardzo boli. Ja i tak nie mam dla niego takiego znaczenia. Czy to znaczy, że... nadszedł mój koniec?"
Kiedy wyrwałem się z otępienia, zobaczyłem, że moja skóra jest już sina z zimna. Nie wiedziałem, ile minęło czasu, ale nie było to ważne. Wyszedłem z wanny, ściągając z siebie ubrania i zostawiając na podłodze. W mojej głowie coraz bardziej klarował się pomysł. Poszedłem z kuchni i wyciągnąłem z szuflady mały, ale ostry nożyk. Poszedłem do sypialni i usiadłem na łóżku w pościeli. Miała ona dokładnie taki sam kolor, jak oczy Andrewa. Mój ukochany odcień brązu. Położyłem się, niespokojnie patrząc na nóż w mojej dłoni. Po chwili, przypominając sobie słowa Oscara i kłamstwo ze strony Andrewa, zacisnąłem oczy i zrobiłem pierwsze nacięcie. Bolało, jak cholera. Po moich policzkach popłynęły łzy bólu, żalu, ale także i… ulgi? Zrobiłem kolejnych parę nacięć, po czym ułożyłem się w pozycji embrionalnej i zamknąłem oczy.
,,A teraz, czas na sen, z którego nawet mój ukochany książę mnie nie obudzi. Mam nadzieję, że zatęsknisz za mną choć trochę oraz wybaczysz, że nie jestem na tyle silny, by być przy tobie tak, jak obiecaliśmy sobie kiedyś. Mam nadzieję, że będziesz, mimo wszystko, szczęśliwy. I że mi się uda… Kocham cię, Andrews." Pomyślałem, choć byłem już zamroczony, po chwili otuliła mnie na reszcie wymarzona ciemność.
***
Andrew
Patrzyłem za biegnącym Charlie, nie wiedząc, co mam zrobić. Odwróciłem się niechętnie w stronę szatyna.
-Co to miało być, do cholery?! Coś ty mu nagadał?!- zapytałem wściekły nie na żarty. Chłopak uśmiechnął się przebiegle.
-Jak to, co? Pozbywam się konkurencji. Zrozum, że nie chcę z ciebie rezygnować, a na drodze naszego szczęścia stał ten rudy krasnal.- czułem, że nerwy mi puszczają, odsunąłem się jak najdalej od chłopaka bojąc się, że zrobię mu krzywdę.
-Posłuchaj mnie uważnie. Nie chcę cię tu więcej widzieć. Nie dzwoń, nie pisz. Nie chce cię. A jeśli moja przyjaźń z Charliem przez ciebie ucierpi, pożałujesz.- powiedziałem i wszedłem do salonu. Zebrałem jego rzeczy i wyrzuciłem za drzwi. Oscar spojrzał na mnie zszokowany, po czym z wysoko uniesioną głową wyszedł na zewnątrz.
Wściekły, wziąłem kubek z ławy i rzuciłem nim przez cała długość pokoju. Odetchnąłem po raz kolejny, by choć trochę się uspokoić i sięgnąłem po komórkę. Wybrałem numer do Charliego, ale odezwała się poczta. Pierwszą moją myślą było pójście do niego, ale wiedziałem, że chłopak może nie najlepiej zareagować na mój widok. Nie wiedziałem, czy on w ogóle biedzie chciał mnie jeszcze widzieć. Miałem świadomość, że on nigdy nie tolerował kłamstwa i mogłem się tylko domyślać, jak on się teraz czuje.
Z każda minuta miałem coraz gorsze przeczucia. Pełen niepokoju godzinę później położyłem się spać.


***
Gdy tylko rano otworzyłem oczy, moje myśli zaczęły krążyć wokoło Charliego. Podniosłem się z łóżka, mając zamiar złapać chłopaka w jego domu przed pracą. Gdy wszedłem do łazienki i spojrzałem do lustra, mogłem powiedzieć bez ogródek, że wyglądam koszmarnie. Zmartwienie, jakie mnie nie opuszczało przez cała noc, a także poczucie winy, nie pozwoliło mi spać spokojnie. Wyszykowałem się czym prędzej, by móc zobaczyć się nareszcie z rudowłosym.
Gdy dotarłem do jego mieszkania i zapukałem do jego drzwi, nie otrzymałem nic poza ciszą. Nie zdecydowany do końca, czy to dobry pomysł, wyciągnąłem klucze z kieszeni. Spróbowałem otworzyć, ale zamek ani drgnął. Wiedziałem, co to znaczy. Charlie chce być sam. Opuściłem głowę i zszedłem schodami w dół. Nie spiesznym krokiem ruszyłem w stronę biblioteki. Mając nadzieję, że chociaż w pracy uda mi się z nim porozmawiać.
Będąc pod biblioteka, miałem właśnie zamiar otworzyć drzwi, gdy pojawiła się w nich nagle Luna.
-A ty co tu robisz? – zapytałem zdziwiony.
-Jestem na zastępstwie. Charlie dzwonił do mnie wczoraj i prosił, bym go zastąpiła. Mówił, że nie najlepiej się czuje.- powiedziała, wpuszczając mnie do środka. Poczułem, jak zimny dreszcz przechodzi mi po plecach, a niepokój, który dręczył mnie wczoraj, powrócił ze zdwojoną siłą.
Przez cały czas, jaki spędziłem w pracy, czułem się jak zombie. Gdy nareszcie zamknęliśmy bibliotekę, po krótkim pożegnaniu z dziewczyną, czym prędzej ruszyłem do domu Charliego.
Gdy zapukałem do drzwi, po raz kolejny nie zostały one otworzone. Czując coraz większy niepokój, wyjąłem klucze wsadziłem je, a gdy zamek po raz kolejny się nie poruszył pchnąłem klucz mocniej do środka. Gdy tylko usłyszałem brzdęk z tamtej strony, czym prędzej przekręciłem klucz i wszedłem do środka. W mieszkaniu panował zaduch. Podłoga od toalety, aż do sypialni chłopaka była mokra, wiec tam skierowałem swoje kroki. Gdy otworzyłem drzwi i spojrzałem na łóżko, aż przystanąłem przerażony. Charlie leżał na łóżku w pozycji embrionalnej z… pociętymi nadgarstkami. Był blady, a wokoło niego było sporo krwi. Podbiegłem do niego, sprawdzając tętno.
,,Żyje.”
Poczułem ogromna ulgę, czym prędzej pobiegłem do łazienki po jakieś bandaże, po drodze wyciągając telefon i dzwoniąc na pogotowie. Gdy wróciłem do pokoju z apteczką, przyklęknąłem i starając się jak najsprawniej, zacząłem owijać nadgarstki chłopaka białymi opatrunkami, starając się zatamować krwawienie. Ręce mi się trzęsły, ale starałem się opanować, pamiętając, że muszę pomóc chłopakowi. Gdy po pięciu minutach do mieszkania weszli ratownicy, czułem, jak z mojego serca opada choć cześć ciężaru.
-Zabieramy go do Głównego Szpitala.- powiedział jeden z mężczyzn.
-Czy mogę się zabrać z wami? Jestem jego najlepszym przyjacielem.- ten popatrzył na mnie przez chwilę, po czym pokiwał głową. Gdy zapakowali do ambulansu nosze z nieprzytomnym chłopakiem, wsiadłem do środka, od razu siadając obok łóżka, na które został przełożony. Gdy na niego spojrzałem, poczułem, że moje serce pęka na kawałki. Jego zawsze uśmiechnięta, zaróżowiona, obsypana drobnymi piegami twarz była teraz biała, niczym prześcieradło. Policzki wydawały się wręcz zapadnięte. Włosy smętnie opadały wokoło głowy. Nie mogąc dłużej wytrzymać tego bólu, ukryłem twarz w dłoniach.
Piętnaście minut później, gdy nareszcie dotarliśmy do szpitala, ratownicy od razu zawieźli go do jakiejś sali. Za nimi wszedł jakiś lekarz, a do mnie podeszła pielęgniarka.
-Proszę usiąść, jak wszystko zostanie sprawdzone, jestem pewna, że wyjdzie do pana lekarz.- powiedziała i odeszła, a ja wyciągnąłem już po raz któryś dzisiaj telefon.
,,-Halo?”- usłyszałem glos Alice w telefonie.
,,-Cześć, Alice, tu Andrew. Ja… znaczy… - sam nie wiedziałem co mam jej powiedzieć.
,,-Hej, co się dzieje?- zapytała wyraźnie zmartwiona, słysząc mój głos.
,,-Ja, sam nie wiem, co się stało…dlaczego… ale ja znalazłem Charliego… jego łóżko było we krwi i… teraz jestem w szpitalu.- powiedziałem zdławionym głosem.
,,-O, mój… w porządku, za chwilę będę w szpitalu, tylko powiedz, w którym.
,,-W Głównym. Ale Alice możesz powiadomić waszych...?- nie zdarzyłem nic więcej powiedzieć.
,,-Tak, powiadom. Siedź i tam czekaj.- powiedziała i rozłączyła połączenie.
Po skończonej rozmowie, usiadłem na krześle. Czekanie, na jakąkolwiek wiadomość, było dobijające. Gdy po dziesięciu minutach zobaczyłem Alice razem z Tomem, który niósł na rekach ich córkę, poczułem ulgę.
-Wiadomo już coś?- zapytała blondynka, jak tylko do mnie podeszła.
-Jak na razie nie. Ale ratownicy, jak jechaliśmy tutaj, powiedzieli, że nie zagraża nic jego życiu.- powiedziałem cicho.
-Ale jak to się stało? Widziałeś się z nim wczoraj, prawda? Miał jechać do ciebie i porozmawiać z tobą na temat… no, porozmawiać. Więc, co się stało?
-Wczoraj faktycznie przyszedł, ale był u mnie Oscar, chciał porozmawiać i to on otworzył drzwi Charliemu. Nie wiem, co on mu powiedział, ale nie chciał mnie słuchać. Uciekł, nie zatrzymując się, ani na chwilę. Próbowałem się dodzwonić do niego, ale nie odbierał. Ja sam…- wiedziałem, jak oczy Alice otwierają się w szoku.
-Co? Oscar był u ciebie? Ale po co? Cholera, ja się nie dziwię, że Charlie zareagował tak gwałtownie. Wiesz, po co on wczoraj do ciebie jechał? Chciał z tobą szczerze porozmawiać. Twoje spotykanie się z tym brązowo-włosym dupkiem łamało mu serce, rozumiesz?! Nie mogę pojąc, dlaczego wy już od tylu lat ranicie się nawzajem, zamiast wreszcie być razem. On cię kocha, wiesz?! Cholernie cię kocha! A to, co musiał wczoraj zobaczyć, było dla niego przysłowiowym gwoździem do trumny.- powiedziała, patrząc na mnie wściekle.
-Ja… co, to nie może... o, Boże. – słysząc, co ona mówi, poczułem jeszcze większy ból. Po moich policzkach popłynęły łzy, jakbym był znów małym chłopcem. Gdybym szczerze porozmawiał z Charliem, już dawano temu, taka sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca. Nagle drzwi od sali się otworzyły, a z niej wyszedł lekarz.
Uśmiechał się do mnie, a gdy dostrzegł, że obok mnie stoi Alice z Tomem, im również posłał uspokajający uśmiech.
-Z kim mam przyjemność?- zapytał, patrząc na nas.
-Jestem starszą siostrą Charliego, to mój mąż, a ten chłopak, to przyjaciel mojego brata.
-Ach, to w takim razie mogę wam przekazać naprawdę radosna wiadomość. Pacjent czuje się dobrze. Rany zostały zaszyte. Uzupełniliśmy płyny i teraz wszystko jest w jak najlepszym porządku.* Chłopak powinien się do jutra obudzić. Możecie do niego wejść. W razie jakichkolwiek pytań, proszę przyjść do mojego gabinetu na drugim piętrze.- powiedział i odszedł w głąb korytarza, w którym akurat pojawili się rodzice Charliego.
-I co z nim?- zapytała, zdenerwowana nie na żarty, mama rudowłosego.
-Wszystko dobrze, możemy do niego wejść.- kobieta, słysząc to, od razu podeszła do drzwi. Wszyscy weszli na salę, ale ja… postanowiłem się nie pchać. Wołałem przemyśleć wszystko na spokojnie. Słyszałem wyraźnie, jak starsza kobieta, po ujrzeniu syna zaczęła płakać, a mnie coś chwyciło za serce, nie chcąc pościć.
Gdy po pewnym czasie wyszli rodzice chłopaka, podziękowali mi za pomoc ich dziecku. Gdyby wiedzieli, że to tak naprawdę z mojej winy chłopak tu wylądował, nie wiem, czy byliby tacy wdzięczni. Alice, przechodząc obok mnie, zatrzymała się na chwilę.
-Idź do niego. Widzę cię tu również jutro. Ja serio cię lubię i tylko ciebie potrafię zobaczyć przy boku Charciego, dlatego nie zmarnuj wiedzy, jaką posiadasz ode mnie i otwórz się wreszcie. Zawalcz o wasze szczęście. Żebyście mogli być nareszcie razem.- powiedziała i biorąc od męża małą, spojrzała na mnie, po czym odeszła.
Patrzyłem jeszcze przez chwilę za nimi, po czym na miękkich nogach wszedłem do pokoju.
Charlie leżał w białej pościeli, przez co wydawał się jeszcze bledszy i delikatniejszy. Podszedłem po cichu do jego łóżka i usiadłem na stojącym obok krzesełku.
,,Och, moja kruszyno. Gdybym wcześniej wiedział… nie był tak ślepy, nigdy nie próbowałbym się związać z kimś innym. Nigdy. Ale obiecuję ci, że naprawię swój błąd.” Pomyślałem, gdy pochylałem się, by złożyć na jego czole delikatny pocałunek.


czwartek, 18 września 2014

Rozdział 2


Bardzo dziękuję za komentarze :)
Między niedzielą a poniedziałkiem powinien się pojawić nowy rozdział Owocnej Terapii 

Charlie
Mimo że do pracy miałem na dziesiątą, tego dnia wstałem jednak już o godzinie szóstej trzydzieści. Zebrałem się i wyszedłem z domu prosto do sklepu. Chciałem zrobić niespodziankę przyjacielowi, by wynagrodzić mu to, że nie mogłem wczoraj przyjść, gdy potrzebował. Gdy wieczorem zadzwonił do mnie z pytaniem, czy mógłbym do niego przyjść, już po głosie słyszałem, że coś jest nie tak. Nie mogłem jednak przyjechać, gdyż zostałem z małą Katy. Dlatego teraz właśnie kupowałem mleko, kakao, świeże rogaliki i masło w kostce.
Zadowolony, gdy wyszedłem ze sklepu, ruszyłem prosto do domu Andrewsa. Gdy stanąłem przed drzwiami do jego mieszkania, otworzyłem je cicho kluczami, które miałem. Po chwili byłem już w środku. Pierwsze, co wyczułem, to okropny smród przetrawionego alkoholu. Krew we mnie zawrzała, a mój spokojny, jak do tej pory, nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zostawiłem zakupy w kuchni i poszedłem do sypialni chłopaka. Ten leżał w poprzek łóżka w pomiętej pościeli. Okna były zasłonięte ciężkimi zasłonami, po podłodze walały się puszki po piwie i opakowania po chrupkach. Widząc to wszystko, z diabolicznym uśmiechem poszedłem do łazienki. Tam zajrzałem do szafki pod zlewem, szukając wiaderka. Gdy je znalazłem, napełniłem je zimną wodą i zadowolony wróciłem do pokoju. Po cichu odsłoniłem okna, wpuszczając słońce do środka. Następnie podszedłem do łóżka i z ogromną satysfakcją wylałem wodę wprost na głowę śpiącego Andrewsa.
-Aaaa! Co jest, do cholery?- wrzasnął, zrywając się do siadu z iście morderczym spojrzeniem, które złagodniało, gdy tylko mnie dostrzegł. Chłopak cofnął się w róg łóżka, patrząc na mnie, niczym zbity szczeniak.- A… a to za co ?- zapytał niepewnie.
-Za co?! Coś ty sobie myślał, wlewając w siebie tyle alkoholu?! Przecież dobrze wiesz, że ci go nie można!- krzyknąłem i złapałem go za ucho, niczym nieposłuszne dziecko.
-Ał, ał, ał… Charlie, proszę, pość.- powiedział błagalnie, trzymając moją dłoń.
-W tej chwili do łazienki! Za piętnaście minut widzę cię w kuchni ogarniętego i przypominającego człowieka, a nie zombie.- powiedziałem i z wysoko uniesioną głową wyszedłem z jego sypialni. W kuchni postawiłem mleko w garnku na gazie i zacząłem przygotowywać rogaliki, czekając na Andrewsa. ,, Mam nadzieję, że mi powie, co się wczoraj stało”.
***
Andrew
Wszedłem pod prysznic, puszczając chłodna wodę. Ciągle miałem przed oczami rozwścieczoną twarz Charliego.
Po wczorajszej rozmowie z Oscarem czułem się naprawdę źle. Gdy wczoraj Charlie nie mógł do mnie przyjść, postanowiłem utopić żale w piwie. Było to głupie z mojej strony. Teraz dokuczał mi kac, wątroba odezwała się boleśnie, po raz pierwszy od paru miesięcy, a w kuchni czekał na mnie rozwścieczony rudzielec.
Odetchnąłem głęboko i po raz kolejny wróciłem do wczorajszego spotkania z blondynem.
,, Gdy wszedłem do kawiarni, Oscar siedział juz przy stoliku. Podszedłem do niego i bez słowa usiadłem na krześle na przeciw.
-Cieszę się, że przyszedłeś.- powiedział, uśmiechając się niby z radości, ale wiedziałem, że nie jest to prawdziwe.
-Nie mam czasu na słodkie rozmowy. Mów, co chcesz i daj mi spokój.- powiedziałem obojętnie, zerkając jednak na niego.
-Andrews, ja…chciałbym, byś dał mi szansę. To, co zrobiłem ostatnio było naprawdę głupie i niewybaczalne…- słysząc, co mówi, postanowiłem mu przerwać.
-To, skoro wiesz, że było głupie i niewybaczalne, to po co w ogóle zaczynasz ten temat?- zapytałem, patrząc na niego otwarcie, jak na głupka.
-No, bo ja…chciałbym, byśmy się spotykali na razie chociaż, jak przyjaciele.- powiedział, posyłając mi niewinne spojrzenie, przejeżdżając dłonią po moim udzie. Spojrzałem na niego zaskoczony. Mimo że uważałem jego zachowanie za naprawdę żałosne, zgodziłem się na to.”
Nadal nie rozumiałem, co mnie wczoraj podkusiło, a jednak nie mogłem cofnąć czasu. Gdy wszedłem do kuchni, na stole stał kubek z ciepłym kakao, talerz z rogalikami oraz… kubek z wodą i aspiryna. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do Charliego i usiadłem na krześle.
-Dobra. A teraz gadaj, co się wczoraj stało? I nie mów mi, że byłeś u rodziców, bo w życiu w to nie uwierzę.- powiedział spokojnie, popijając kakao. Spuściłem lekko wzrok i odezwałem się:
-Wczoraj napisał do mnie Oscar.- widziałem, jak chłopak cały stężał.- Spotkałem się z nim i wyjaśniłem parę rzeczy.- powiedziałem, starając się brzmieć jak najbardziej szczerze.
-Jesteście znów razem?- zapytał cicho. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Jednak odpowiedziałem, czym prędzej:
-Nie - Charlie odetchnął głęboko, a ja poczułem się jak ostatni oszust, gdy chłopak uśmiechnął się do mnie.
-Cieszę się. Mądrze robisz. Ja… wiem, że ci jest ciężko, ale przynajmniej nie jesteś oszukiwany.- kiwnąłem galową niemrawo. Dopiłem kakao, zjadając do końca rogalika i zabrałem naczynia ze stołu. Gdy umyłem już wszystko, razem z Charliem zaczęliśmy się zbierać do pracy. Chłopak widząc, że milczę, przyglądał mi się uważnie. Z troska, na którą nie zasłużyłem.
- Co się dzieje? Boli cię głowa?- zapytał, gdy wyszliśmy z mieszkania. Pokręciłem głową.
-Nie, wszystko jest dobrze, po prostu jestem śpiący.- na to stwierdzenie, chłopak uśmiechnął się złośliwie.
-To jest kara za pijaństwo.- powiedział, wsiadając do samochodu, który otworzyłem. Jazda minęła nam w ciszy. Gdy otworzyliśmy bibliotekę, mieliśmy ręce pełne roboty z grupą maluchów, które miały dzisiaj zajęcia. Charlie chętnie zajmował się ich grupą, uśmiechając przy tym szeroko.
Potem czekało nas poukładanie książek i sprawdzenie systemu. Gdy mieliśmy się już zbierać, mój telefon dał o sobie znać.
OD: Oscar
Spotkamy się dzisiaj? Może u ciebie ?
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Westchnąłem głośno i odpisałem.
DO: Oscar
Bądź za godzinę u mnie.
Spojrzałem niepewnie na rudowłosego, który wpatrywał się we mnie zatroskanym wzrokiem.
-Wszystko w porządku?- zapytał, podchodząc do mnie.
-Tak. Spokojnie. Musze już iść. Mam w domu, jak sam widziałeś, straszny bałagan. Jak chcesz, to jutro możemy się gdzieś przejść.- powiedziałem, starając się uśmiechnąć jak najszerzej. Czułem się potwornie. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale... Charliego i tak nie mogłem mieć.
-Och, dobrze, nie ma sprawy.- powiedział, przyglądając mi się nieufnie.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, wyszedłem i ruszyłem do domu. Po posprzątaniu względnie mieszkania, pozostało mi już tylko czekać na szatyna. Po kwadransie pojawił się on u mnie.
- Cieszę się, że zgodziłeś się na to spotkanie.- powiedział, siadając mi bez krępacji na kolanach.
-Wiesz, będę szczery, twoje zachowanie jest bardziej, niż niesmaczne.
-Dlaczego? Wiemy obydwoje, że do siebie nie wrócimy, ale możemy się chociaż zabawić, prawda?- zapytał z błyskiem w oku, po czym mnie pocałował. Po chwili wahania odpowiedziałem na to. Czułem, że robię źle i będzie to miało tragiczne skutki, a mimo to pozwoliłem mu odpiąć guziki mojej koszuli.
Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Nim zdążyłem się podnieść, Oscar już była na przedpokoju. Słyszałem cichą rozmowę, która z każdą minutą się dłużyła. W końcu nie wytrzymałem i podszedłem do drzwi, a to, co ujrzałem, przyszło moje najgorsze koszmary.


***

Charlie

Patrzyłem zmartwiony za Andrewem. Chłopak był jakiś nie swój i nie miałem na myśli, że był skacowany czy coś. Widziałem po prostu, że gryzie się z czymś od środka. Zawsze mi mówił o swoich problemach, a dzisiaj nie odezwał ani słowem. Jedyną rzeczą, o jakiej by mi na pewno nie powiedział to problemy z... Oscarem. Pełen nieprzyjemnych myśli, wyszedłem z budynku, idąc prosto na przystanek. U Alice byłem dwadzieścia minut później. Od progu przywitało mnie dość głośne zawodzenie mojej chrześnicy. Wszedłem do dziecięcego pokoju.
-Co się stało mojej kruszynie? Mama jest taka nie dobra dzisiaj. – powiedziałem, na co od razu dostałem od blondynki po głowie.
-Nie, po prostu boli ją brzuszek. Po chodź z nią chwilę, muszę skończyć gotować obiad.- powiedziała, przyglądając mi się uważnie i podając małą w moje ramiona.- Coś się stało, nie wyglądasz na szczęśliwego tak, jak przez ostatnie dwa dni.
-Wiesz... -zacząłem niemrawo, siadając na kanapie.- ...chodzi o Andrewa.- blondynka pokręciła głową z kpiącym uśmiechem.
-Domyśliłam się, że o niego. Od prawie ośmiu lat twoje problemy sprowadzają się do niego.- zaczerwieniłem się lekko. - Poczekaj chwilę, idę do kuchni i zaraz wrócę.
Kiwnąłem głowa i rozsiadłem się wygodniej, spoglądając na dziecko w moich ramionach. Katy przypatrywała mi się spokojnie. Po pewnym czasie jej oczka zaczęły się zamykać, aż w końcu zasnęła. Ja ciągle wpatrywałem się w nią, nie mogąc się nacieszyć uczuciem ciepła, jakie sobą roztaczała. Gdy Alice pojawiła się w pokoju, usiadła po cichu obok mnie i odezwała:
-No dobra, to teraz, opowiadaj, o co chodzi.
-Wiesz, wczoraj Andrew mnie okłamał i spotkał się z Oscarem. A dzisiaj był jakiś taki nie swój. Boję się, że on nadal się z nim spotyka. Sam nie wiem, co mam już robić. - powiedziałem cicho.
-Wiesz co, wy oboje jesteście durni. Już dawno powinniście sobie wszystko wyjaśnić i być razem.- powiedziała, a ja tylko pokręciłem głową.
-Dorze wiesz...- nie mogłem nic jednak więcej powiedzieć, bo moja siostra mi przerwała.
-Nie zaczynaj znów, tylko zbieraj swój zgrabny tyłek i jedź do niego. Porozmawiaj z nim. Nie chcesz mu mówić o uczuciach swoich, to chociaż porozmawiaj szczerze. Powiedz, co myślisz o całej tej sytuacji. Przestań ciągle chować się w koncie i pozwalać, by jakiś palant wodził go za nos. Andrew próbuje sobie ułożyć życie bez ciebie, nie wierząc w to, że ty możesz go kochać, a ty chcesz być już zawsze sam. Zakończcie to wreszcie i bądźcie szczęśliwi.- powiedziała, zabierając z moich ramion śpiącą Katty. Odetchnąłem i podniosłem się z miejsca.
-Masz rację. Jadę z nim porozmawiać.- powiedziałem, całując ja w policzek.
Piętnaście minut później siedziałem już w autobusie. Starałem się opanować kołaczące w piersi serce. Gdy nareszcie wysiadłem na przystanku, czułem, że kolana mam jak z waty, mimo to stanąłem po paru minutach przed jego drzwiami. Przez chwilę miałem ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie, ale usłyszałem zgrzyt zamka. Chciałem już się odezwać, ale zobaczyłem Oscara. Krew we mnie zawrzała.
-Co ty tu robisz?- zapytałem.
-Jak to co? Jestem u mojego chłopaka. A ty czego tu szukasz, krasnalu? – zapytał z nieprzyjemna mina.
-Przyszedłem do Andrewa. Ale nie wiem, dlaczego cię tu widzę, z tego, co wiem, nie jesteście już razem. Powinieneś zachować choć trochę honoru i nie łazić tutaj. Nie wiem, na co ty liczysz.- powiedziałem, starając się zachować obojętną minę, ale z każdą chwilą było mi trudniej. Po dłuższym przyjrzeniu się chłopakowi, zaczęło do mnie docierać, że jestem na straconej pozycji. Jakby na to nie spojrzeć, otworzył mi drzwi w rozpiętej koszuli i z potarganymi włosami.
-Wiesz, on nie jest moim byłym chłopakiem. Fakt, pokłóciliśmy się, ale było to chwilowe. Teraz jest już dobrze, a ty znów nie masz u niego szans. Trzeba było się starać, zanim mnie poznał. Mimo że on coś do ciebie czuje, to ja jestem lepszy. Ty jesteś tylko szarą myszką. Ja mogę mu dać dużo więcej z siebie i on o tym dobrze wie. Daj sobie spokój, rudzielcu.- powiedział złośliwym tonem. Czułem, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. On miał rację. Wszystko, co powiedział, było prawdą… albo tak mi się zdawało, bo było tak przekonujące. Spuściłem głowę, zażenowany.
-Charlie?- zszokowany, a także przerażony głos Andrewa dotarł do moich uszu. Spojrzałem na niego. - Ja… znaczy... to nie tak, jak myślisz...- nie mogłem uwierzyć w to, co mówi. Stał przede mną na wpół nagi i próbował kłamać w żywe oczy. Czerwona mgiełka złości zasłoniła mi pole widzenia. Podszedłem do niego przez chwilę chciałem uderzyć go w policzek. Ale zacisnąłem tylko dłonie.

- Proszę cię, nie kłam mi prosto w twarz. Zawiodłem się, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!- powiedziałem, coraz mniej nad sobą panując.- Wydawało mi się, że zależy ci na naszej przyjaźni i mi ufasz! Ja zawsze chciałem dla ciebie jak najlepiej, ale wiesz co...? Dobra, bądź sobie z nim. Tylko do mnie nie przychodź się wyżalić później. Z nasza przyjaźnią, jak to do tej pory mogłem określać, koniec. Nie mam ochoty patrzeć, jak człowiek, na którym tak bardzo mi zależy cierpi.- powiedziałem i nie zerknąłem jeszcze na szatyna.- Dzięki, za szczere słowa. Chyba miałeś rację, mogłem się starać wcześniej. Teraz sobie będę cierpieć przez własną głupotę. Miłej zabawy… – i nie patrząc już na nich, odszedłem. Słyszałem, jak Andrew mnie woła, ale nie zatrzymałem się. Już nie.

czwartek, 11 września 2014

Rozdział 1

Bardzo dziękuję za komentarze. Zapraszam na pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodoba 
Charlie
Siedziałem za biurkiem i wbijałem książki do systemu w komputerze. Dzisiaj przyszła dostawa nowych książek w bibliotece, więc miałem, co robić. Nie przeszkadzało mi to jednak w rozmyślaniu o Andrewie. Mężczyzna nie odzywał się do mnie już od tygodnia, a ja coraz bardziej żałowałem, że w ogóle próbowałem z nim rozmawiać na temat jego chłopaka. Westchnąłem głośno i zerknąłem na bruneta, który właśnie zbierał się na przerwę. Normalnie poprosiłbym go, by przyniósł mi coś do zjedzenia, ale teraz wolałem się nie wychylać. Gdy Andrew wyszedł z biblioteki rozsiadłem się na krześle i zakryłem twarz dłońmi. Czułem się już zmęczony tą ciszą panującą między nami. Po chwili podniosłem się jednak z miejsca i ruszyłem między regały z wózkiem pełnym książek.
Gdy po piętnastu minutach obszedłem już wszystkie półki, wpadłem na Andrewa. Uśmiechnąłem się do niego nieśmiało i miąłem już się zbierać do wyjścia na przerwę, gdy ten złapał mnie za dłoń.
-Nie musisz iść. Przyniosłem też dla ciebie.- spojrzałem na niego zaskoczony.- Powiedzmy, że to moja taka biała flaga, którą powinienem był wywiesić już w zeszłym tygodniu.- powiedział z pogodnym uśmiechem, który spowodował, że ja również mimowolnie się uśmiechnąłem. Usiedliśmy razem przy stoliku w kącie sali, skąd mogliśmy bez problemu obserwować, czy ktoś nie przyszedł.
- To…- odezwałem się niepewnie.- Nie jesteś już na mnie zły?
- Nie. Z resztą ja na ciebie nie byłem zły.- powiedział ze zmieszaną miną, podając mi kubek z kawą i rogalika z nadzieniem.- Ja… po prostu nie chciałem przyjąć do świadomości czegoś, co byłem pewny już od jakiegoś czasu. Miałeś rację.- spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – Oscar mnie zdradzał. My już nie jesteśmy ze sobą od tygodnia.- słysząc to, aż otworzyłem usta zaskoczony.
- Ale jak…?- sam nie byłem pewny, co chciałem powiedzieć. Andrew jednak, jak zawsze wiedział, o co mi chodzi.


***
Andrew
Uśmiechnąłem się do niego rozbawiony jego zachowaniem.
- Zamknij już usta, Kruszyno, bo ci mucha wleci.- powiedziałem złośliwie.- A jak to się stało, że wiem, że mnie zdradzał?- Charlie kiwnął głową.- Gdy wróciłem w zeszłą środę do domu przez przypadek podsłuchałem rozmowę Oscara i jego kochasia. On myślał, że mnie nie ma w domu. Słyszałem, jak się umawia na następny dzień do centrum. Ja również się tam wybrałem.
,, Rano wstałem, jak gdyby nic. Oscar krzątał się po kuchni, uśmiechając do mnie pogodnie.
- Cześć, skarbie. Chcesz jajecznicę?- kiwnąłem głową, a wewnątrz mnie aż wrzało z nerwów. Po zjedzonym śniadaniu zabrałem wszystkie rzeczy, jakbym szedł do pracy. Chłopak nie wiedział, że miałem wolne, co dawało mi przewagę nad nim. Wychodząc z domu, pocałowałem go jeszcze lekko w usta. Żołądek podchodził mi jednak do gardła na myśl, że on pewnie nie raz i nie dwa całował się z innym za moimi plecami. Na przystanku czekałem 15 minut na autobus. Gdy dojechałem do centrum, ruszyłem prosto do ulubionej galerii mojego ,,chłopaka”, by poczekać tam na niego.
Godzinę później nareszcie go ujrzałem. Podszedł do jakiegoś wysokiego szatyna i pocałował go namiętnie w usta. Krew znów we mnie zawrzała. Poczekałem jeszcze chwilę, po czym wróciłem do domu. W mieszkaniu od razu wziąłem się za pakowanie mojego byłego chłopaka. Gdy wszystkie jego rzeczy były spakowane, usiadłem na kanapie w salonie i odetchnąłem głęboko. Czułem się źle na myśl, że nawrzeszczałem na Charliego, który przez cały czas miał rację.
Gdy wieczorem drzwi od mieszkania się otworzyły, czekałem spokojnie z kubkiem kawy w dłoni, aż Oscar wejdzie do salonu.
-Cześć, skar…-zamilkł momentalnie, gdy dostrzegł dwie torby podróżne i walizkę wypchane JEGO rzeczami.- Co to tu robi?- zapytał już mniej przyjemnym tonem. Wzruszyłem ramionami, popijając spokojnie ciepły napój.
-Twoje rzeczy, jak widzisz. Możesz je zabrać sobie do swojego chłopaka. Bo rozumiem, że tym dla ciebie jest ten brunet, z którym się całowałeś w centrum. – chłopak pobladł raptownie.
-Ja… ja nie wiem, o czym mówisz.- odezwał się słabym głosem. Uśmiechnąłem się ironicznie.
-Daj spokój, Oscar. Słyszałem wczoraj twoją rozmowę z nim. Widziałem was dzisiaj razem, a we wtorek Charlie również was widział.- odparłem. Chłopak na wzmiankę o moim przyjacielu, aż poczerwieniał ze złości
-A ty, jak zwykle słuchasz się tego rudego wypłosza! Nagadał ci głupot, a potem ty masz takie dziwne pomysły.- powiedział obrażony, a ja aż wstałem z miejsca.
-Po pierwsze: żaden rudy wypłosz, po drugie: on jest moim przyjacielem i mu ufam. Poza tym wcale się nie mylił, zdradzasz mnie.- oświadczyłem.
-Jasne. Przyjaciel. Od samego początku wiedziałem, że jesteś w nim zakochany, ale nic nie mówiłem. Dawałeś mi pieniądze, w łóżku też byłeś zawsze dobry, więc nie widziałem powodów do narzekania. Wiesz, było całkiem zabawnie obserwować, jak się męczysz.- powiedział, a we mnie w tym momencie coś pękło. Podszedłem do niego i nie patrząc na nic, wymierzyłem mu policzek.
-Wiesz… jesteś nic nie wartym śmieciem. Mimo tego, co czuję do Charliego, na tobie mi zależało. Starałem się dawać z siebie jak najwięcej, a się okazuje, że bez potrzebnie.- powiedziałem, starając się nad sobą zapanować. Chłopak patrzył się na mnie zszokowany, trzymając za obolały policzek.- Najlepiej będzie, jak już wyjdziesz.- mówiąc to, ruszyłem do przedpokoju, by po chwili otworzyć szeroko drzwi wejściowe. Oscar przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, po czym wyszedł z wysoko uniesiona głową.”
Potrząsnąłem głową, po czym spojrzałem na Charliego, który przypatrywał się mi wyczekująco.
-I, co? Poszedłeś do tej galerii i widziałeś ich?- zapytał, prawie skacząc na krześle zainteresowany. Uśmiechnąłem się rozbawiony i kiwnąłem głową.
-Tak, widziałem. Wróciłem do domu, spakowałem go, a gdy wrócił z miasta oddałem mu jego manatki i po dość miłej wymianie zdań pozbyłem się go z domu.- powiedziałem, pomijając pewne fakty. Charlie przyglądał mi się, przygryzając dolną wargę. Wyglądał tak kusząco z ta miną... Wiedziałem, że chce o coś zapytać.- No mów, o co chodzi.
-O nic, znaczy…- zaczął niemrawo, rumieniąc się przy tym.- …nie jest ci smutno? Nie wyglądasz na załamanego.- słysząc jego pytanie, sam nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Nie czułem smutku, tylko… radość. Mimo, że nie mogłem być z Charliem, to miałem możliwość bycia z nim bliżej, niż przez ostatni czas, kiedy spotykałem się z Oscarem.
-Wiesz. Nie jestem smutny. Bardziej zły, że przez ostatnie trzy lata szczyl grał mi na nosie.- powiedziałem z uśmiechem. Sięgnąłem do reklamówki, w której przyniosłem nasz lunch oraz mały deser. Podałem mu pudełko, w którym leżały kremówki. Jego zielone oczy zaświeciły się na widok ciastka, jakie mu podsunąłem.
-Jej! Kremówki. Ja, kiedy bym nie poszedł, nigdy na nie trafiam.- powiedział, zabierając się za jedzenie. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Nie dziwiłem się, że nie trafia na nie. Piekarz zawsze robił małą ilość, jeśli chciałeś je dostać, najlepiej było je u niego zamawiać. Tak, jak robiłem to ja, chcąc zrobić przyjemność mojej kruszynie. Gdy nasza przerwa się skończyła, rozmawiając i uśmiechając się do siebie, wzięliśmy się do pracy.
***
Charlie
Gdy o dziewiętnastej zamknęliśmy bibliotekę, spojrzałem na Andrewsa i odezwałem się.
- Spieszysz się gdzieś?
- Nie. Jeśli chcesz, to możemy pójść do McDonalda i wziąć coś na wynos.- słysząc jego propozycję, aż podskoczyłem w środku ze szczęścia.
- Pewnie. Możemy pójść do parku i tam zjeść.- brunet kiwnął głową i tak jak dawniej, podał mi ramię, kłaniając mi się, parodiując dżentelmena z dawnych czasów.
Przez całą drogę rozmawialiśmy spokojnie. Czułem się lżejszy o kilkanaście kilo. Nie byłem świadom, jaki ciężar zwisał z mojego serca przez cały ten czas, a także jak bardzo niszczył nasze relacje blond włosy chłopak. W restauracji zamówiliśmy sobie jedzenie, po czym poszliśmy do parku. Usiedliśmy na ławce na słońcu. Uniosłem twarz do góry, próbując się nacieszyć ciepłymi promieniami wieczornego słońca. Jak na początek czerwca, było ciepło.
- Jak twoja siostra?- słysząc pytanie, podniosłem wzrok na Andrewsa i uśmiechnąłem się.
- W porządku dwa dni temu urodziła zdrową dziewczynkę.- powiedziałem podekscytowany. Nie umiałem ukryć, że zazdrościłem Alice. Marzyłem, by mieć tak jak ona kochającego męża i dziecko, ale u mnie nie mogło to się sprawdzić, gdyż kochałem bez wzajemności. Potrzasnąłem głową, by odgonić niepotrzebne myśli.- Mała jest prześliczna. Co zabawne, mimo że Alice jest blondynką, mała Katty odziedziczyła po naszej rodzinie rude włosy i parę piegów na dokładkę.
Mężczyzna uśmiechnął się, przeczesując delikatnie moje włosy.
- No, to na pewno jest prześliczna.- mówiąc to, patrzył mi prosto w oczy z jakimś takim ciepłym błyskiem. Czułem, jak na moje policzki wkrada się rumieniec. ,,Chciałbym, byś patrzył tak na mnie codziennie. Już na zawsze”
***
Gdy otworzyłem rano oczy, pierwszą rzecz, jaką zarejestrował mój umysł, to zapach świeżej kawy. Mruknąłem zaintrygowany i zwlokłem się z łóżka. Gdy wszedłem do kuchni, okazało się, że siedział tam...Andrew. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się do mnie szeroko. Poczułem, jak na moje policzki wkrada się delikatny rumieniec, gdy uświadomiłem sobie, że widzi mnie on w samej koszulce i bokserkach.
-Hej, Kruszyno.- przywitał się, stawiając po drugiej stronie stołu kubek z orzechową latte, której zapach unosił się w całym pomieszczeniu, a obok talerz z drożdżówkami. W brzuchu aż mi zaburczało na sam widok.
-Hej. Daj mi pięć minut.- powiedziałem i ruszyłem do łazienki. Tam rozebrałem się i wszedłem pod prysznic. Ciepła woda obmywała moje ciało, budząc je do codziennego funkcjonowania. Sięgnąłem po żel pod prysznic i zacząłem się namydlać, ciesząc zapachem jabłek i cynamonu. Po umyciu i dokładnym spłukaniu włosów, wyszedłem z kabiny i stanąłem przed lustrem. Wyszczotkowałem zęby i zadowolony, szybkim krokiem wyszedłem z łazienki do sypialni. W rekordowym tempie wysuszyłem włosy. Ubrałem jasne jeansy, rurki do tego biały T-shirt i ciemnozielony, dość szeroki, z rozciągniętymi rękawami sweter. Gdy wyszedłem z pokoju, Andrew spojrzał na mnie i uśmiechnął się subtelnie.
- Ładnie wyglądasz.- pochwalił, a ja mimowolnie poczułem, jak moje głupie serce podskakuje z radości. Usiadłem przy stole i sięgnąłem po gorący napój. Zdjąłem wieczko z kubka z kawą i ze zdumieniem dostrzegłem uśmiechającą się do mnie buźkę. Roześmiałem się i sięgnąłem po bułkę.
- Rozumiem, że ten uśmiech, to tak na wesołe rozpoczęcie dnia?- zapytałem chłopaka. Ten pokiwał głową.
- Oczywiście. Wolę, kiedy masz dobry humor, inaczej wychodzi z ciebie istny diabeł.- powiedział rozbawiony, po czym uchylił się lekko, gdy rzuciłem w niego papierkiem, który leżał na stole.- Ładnie to tak? Ja cię tu dokarmiam, a ty mnie bijesz. Składam zażalenie.- wzruszyłem ramionami, pokazując mu język.
- Taaak? Składasz zażalenie, a ja mogę złożyć, że włamałeś się do mnie na policji.- powiedziałem, rozpierając się na krześle pewny swego.
- A właśnie, że nie możesz, Kruszyno. Mam klucze, sam mi je dałeś.- mina mi lekko zrzedła.
- No dobra, wygrałeś, ale jeszcze jeden taki głupi tekst, a mnie popamiętasz.- ostrzegłem, nadymając lekko policzki. Jednak po chwili uśmiechałem się już szeroko. Już od dawna nie czułem się tak dobrze. Odkąd Andrew poznał Oscara, nasze kontakty znacznie zmalały, przez co nie raz wylewałem łzy.
- No dobra. Skoro dzisiaj mamy wolne, a ja przyszedłem tutaj, to co będziemy robić?- zapytał, widząc, że kończę śniadanie.
- Hmm...-zamyśliłem się na chwilę.- Może pojedziemy do centrum. Muszę kupić prezent dla małej, bo po południu idę do Alice. Wczoraj wyszła ze szpitala.- brunet kiwnął głową.
- Nie ma sprawy. Czyli co, zostałeś ojcem chrzestnym?- uśmiechnąłem się szeroko.
-Tak. Strasznie się cieszę.- powiedziałem szczerze. Dopiłem kawę i wziąłem się za mycie naczyń.
Dwadzieścia minut później byliśmy już na zewnątrz. Gdy dostrzegłem samochód Andrewsa, przystanąłem na chwilę.
-Czyim jedziemy?- chłopak zmarszczył brwi, po czym odpowiedział.
-Pojedziemy moim. – zgodziłem się bez szemrania. Gdy wsiedliśmy do auta od razu sięgnąłem, by włączyć radio. Z głośników zaczęła lecieć moja ulubiona piosenka, którą od razu zacząłem nucić. ,,Dzisiejszy dzień zapowiada się na prawdę cudownie.
***
Andrew
Gdy Charlie zaczął śpiewać, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Chłopak miał piękny głos. Od zawsze lubiłem go słuchać.
,,Dziś w przedszkolu był koncert wystawiany dla rodziców. Stałem z dziećmi z klasy, pozwalając, by nauczycielka zawiązała mi muszkę pod szyją. Brakowało już tylko Charliego, który po raz ostatni prześpiewywał piosenkę dla wszystkich rodziców. Z nas wszystkich to on najładniej śpiewał. Nawet dziewczynki nie miały tak ładnego głosu, jak mój przyjaciel. Byłem dumny, że jestem jego najlepszym przyjacielem i inne dzieci zazdroszczą mi tego.
Gdy po chwili mignęła mi ,,ruda czupryna”, jak to zawsze mówiła moja mamusia o włosach mojego kolegi, wiedziałem, że koncert się zaczyna.
Wszyscy rodzice siedzieli na przygotowanych dla nich krzesłach i słuchali tego, co im śpiewamy. Najbardziej jednak zachwycał wszystkich...Charlie. Śpiewał bardzo czysto. Wszystkim się bardzo to podobało. Mi również. Gdy go słuchałem, czułem, jak moje serduszko aż bije mocniej z zachwytu.”
-Andrew, czy ty mnie w ogóle słuchasz?- poirytowany głos Charliego wyrwał mnie z zamyślenia.
-Szczerze to nie, bo myślałem o tym, jak ty ładnie śpiewasz.- powiedziałem i z satysfakcja zobaczyłem, jak na jego policzki wkrada się ogromny rumieniec.
-A, idź ty. Mówiłem, że jak chcesz to później można by pójść do kina. – powiedział, a ja kiwnąłem z zadowoleniem głową.
-To dobry pomysł.- po chwili zaparkowałem samochód na parkingu. Wysiedliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy na pierwsze piętro galerii. Tam chłopak od razu wbiegł do sklepu pełnego zabawek dla dzieci w przeróżnym wieku. Widząc, jak świecą mu się oczy, postanowiłem się nie wtrącać. Charlie przeglądał półki z najróżniejszymi pluszakami śpiewającymi, ruszającymi się, świecącymi gadającymi, lecz żaden nie przypadł mu go gustu. Marszczył zabawnie nos, wyrażając swoje niezadowolenie. Gdy skręcił w kolejne regały półek, znikając mi z oczu postanowiłem pójść za nim. Gdy tylko go ujrzałem, wybuchnąłem głośnym śmiechem. Chłopak trzymał w ramionach ogromnego pluszaka, mającego prawie tyle wzrostu, co on. Beżowe futerko, zdawało się być naprawdę miękkie, a niebieskie oczka przywodziły na myśl czyste letnie niebo.
-Masz zamiar kupić to swojej siostrzenicy?- zapytałem, niedowierzająco.- Przecież ten pluszak przerasta prawie ciebie, przy twoim stu sześćdziesięciu centymetrowym wzroście. To, co dopiero taką małą Kruszynę.- Charlie wystawił głowę zza misia, patrząc się na mnie złowrogo.
-Coś ci się nie podoba w moim wzroście?- zapytał poważnym tonem.- Zamierzam go kupić i koniec.- słysząc to, wzruszyłem ramionami, woląc się nie odzywać, by nie oberwać.
Gdy chłopak podszedł do kasy, kobieta uśmiechnęła się do niego ciepło.
-Bardzo ładnego sobie wybrałeś misia.- Charlie stężał na te słowa i odezwał się poważnie.
-Czy ja wyglądam pani na jakiegoś smarka kilkuletniego?- kobieta poczerwieniała gwałtownie.
-Em… znaczy... – widocznie zmieszała się.- Zapakować pluszaka jakoś?- zapytała niepewnie.
-Jakby można było przewiązać kokardę.- powiedział i zastanowił się na chwilę.- Najlepiej czerwoną.- sprzedawczyni kiwnęła głową i zabrała miśka na zaplecze. Po chwili wróciła z nim z powrotem i wręczyła rudowłosemu. Chłopak zapłacił i żegnając się, pociągnął mnie w stronę wyjścia. Widząc jego nadal oburzoną minę, nie mogłem się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem.
-I z czego się śmiejesz, paskudo?- miałem już odpowiedzieć, gdy usłyszałem sygnał swojego telefonu. Sięgnąłem do niego. Był to sms od... Oscara. Spojrzałem niepewnie na Charliego, po czym zmuszając się do uśmiechu, powiedziałem:
-Wiesz, muszę iść, pisała do mnie mama, że potrzebuje mnie i żebym przyjechał do nich.- chłopak przystanął, po czym kiwnął głową.

-W porządku. Ja zjem coś i pojadę autobusem do Alice. Możesz spokojnie jechać. Pozdrów swoją mamę ode mnie.- powiedział, po czym uściskał mnie i ruszył do jednej z restauracji. Poczułem ogromne wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że Charlie nie byłby zadowolony, że zdecydowałem się z nim spotkać. No, ale nie mogę zawsze się go słuchać.

środa, 3 września 2014

Prolog

Proszę bardzo oto prolog. Wiem, że nie jest zbyt długi ale liczę, że was zaciekawi *.* 

Charlie
Siedziałem, jak w każdą środę, w mojej ulubionej kawiarni razem z Andrewem. Mimo lat, jakie minęły odkąd się poznaliśmy, to było niezmienne. Mężczyzna siedział naprzeciw mnie z lekkim uśmiechem, popijając spokojnie latte. Wyglądał naprawdę dobrze, w brązowym, luźnym swetrze, który podkreślał kolor jego ciemnobrązowych oczu. Jego przystojną twarz otaczały czarne włosy, dodając tym uroku.
- Jak się czuje twoja siostra ? - zapytał.
Uśmiechnąłem się do niego.
- W porządku. Termin porodu ma wyznaczony na za tydzień, więc cała rodzina czeka, jak na szpilkach na telefon.- Andrew zaśmiał się rozbawiony.
- Czyli wszyscy w dobrych humorach czekają na pojawienie się nowego członka rodziny?- kiwnąłem głową. Po czym spoważniałem. Obawiałem się zaczynać po raz kolejny ten temat, ale ja… zbyt mocno go kochałem, by pozwolić na to, co Oscar robi za jego plecami. Są oni ze sobą już od trzech lat, a ja od trzech lat cierpię katusze, patrząc na ich związek. Z Andrewem znamy się jeszcze z przedszkola. Gdy przeprowadziłem się tu z siostrą i rodzicami, czułem się bardzo zagubiony. Dzieci w nowym przedszkolu nie chciały się ze mną bawić. Andre był jednak inny, wyciągnął do mnie dłoń, proponując mi ,,bycie najlepszym przyjacielem”. I tak już zostało, że przyjaźnimy się do tej pory, choć moje uczucie sam nie wiem, kiedy przekształciło się w coś o wiele głębszego. Odetchnąłem głęboko i odezwałem się.
- Andrew, muszę ci coś powiedzieć, ale… proszę nie złość się.- ten, słysząc moje słowa, stężał momentalnie, patrząc na mnie podejrzanie.
- W porządku. O co chodzi?- zapytał.
- Wczoraj byłem w mieście i…- zamilkłem na chwilę, po czym spojrzałem mu w oczy.- Widziałem Oscara, jak chodził z jakimś mężczyzną pod rękę.- powiedziałem. Mężczyzna milczał przez chwilę, po czym odezwał się jadowitym głosem.
- Znowu zaczynasz?! Ty wszędzie szukasz jakiś jego kłamstw, zdrad i nie wiadomo, czego jeszcze! Zazdrosny jesteś?!- słysząc jego zdenerwowany głos, skuliłem się w sobie, starając się z całych sił pohamować łzy.
- Ja… Po prostu się martwię. Zależy mi na twoim szczęściu, a ty, mimo że mówię ci prawdę, nie wierzysz mi! Co się musi stać, żebyś mi uwierzył, że nie zmyślam? - zapytałem, po czym zostawiając pieniądze na stoliku, wyszedłem z kawiarni. Na dworze otarłem twarz i ruszyłem szybko do swojego domu. Gdy dotarłem na miejsce, przebrałem się i położyłem do łóżka. Czułem, jak moje serce jest rozdzierane po raz kolejny na drobne kawałki. Słysząc dźwięk telefonu, spojrzałem na ekran, lecz widząc imię przyjaciela, wyciszyłem go i poszedłem spać.
***
Andrew
Gdy tylko wróciłem do domu, sięgnąłem po telefon. Próbowałem dodzwonić się do Charliego, ale oczywiście mała paskuda postanowiła nie odbierać. Podłamany położyłem się na kanapie w salonie. Wpatrywałem się w sufit, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Czułem się już zmęczony całą tą sytuacją. Sytuacja taka, jak dzisiaj powtarzała się już od ponad dwóch lat. Mimo, że kochałem Charliego do szaleństwa wiedziałem, że nie mam u niego szans, dlatego, nie mówiąc mu o niczym, próbowałem jakoś ułożyć sobie życie z innym. Nie było to wcale łatwe, a moja rudowłosa kruszyna wcale mi w tym nie pomagała. Jego ciągłe podejrzenia wobec Oscara powodowały, że wątpiłem w miłość mojego chłopaka do mnie. Ufałem Charliemu, jak nikomu innemu, nie chciałem jednak zaprzepaszczać szansy, na jakie takie szczęście, przez co dochodziło do częstych sprzeczek miedzy nami. Westchnąłem głośno, myśląc o Charliem. Uwielbiałem, jak się uśmiechał. Jego twarz była blada i obsypana drobnymi piegami, które dodawały mu uroku. Zielone oczy błyszczały zawsze radośnie, a rude włosy okalały jego twarz. Był drobnej budowy, niski, a do tego szczupły. Gdy tylko go widziałem, miałem ochotę wziąć go w ramiona i chronić. Ale miałem świadomość, że to nie moje zadanie. Mimo to starałem się być blisko niego.
Usłyszałem, jak drzwi od mieszkania się otwierają. Zamknąłem oczy, udając, że śpię. Po chwili doszedł do mnie głos Oscara.
- …tak, skarbie, na pewno jutro będę. On jutro ma na dziesiątą, także o jedenastej będę w centrum. Też cię… - jego głos ucichł na chwile, gdy wszedł do salonu, ale gdy tylko zauważył, że ,,śpię” odezwał się cicho.- O, Boże, on jest w domu. Ale na szczęście śpi. Sądziłem, że będzie jeszcze na spotkaniu z tym rudym konusem. No nic, muszę kończyć. Do zobaczenia jutro. Kocham Cię.- usłyszałem, jak oddala się na chwilę, by wrócić z powrotem do salonu. Gdy poczułem tylko dotyk na ramieniu, nie czekałem na nic więcej, tylko otworzyłem oczy. Oscar uśmiechał się do mnie tak, jak zawsze, ale ja już wiedziałem, że nie jest on szczery.
,,Jak zwykle, miałeś racje kruszyno..”- pomyślałem o Charliem, gdy Oscar zaczął mi opowiadać o tym, co robił przez cały dzień.



Postacie

Andrew Poolow 24 lata
Charlie Norton 24 lata
Oscar Foster 20 lat
Alice Grandwels 28 lat
Tom Grandwels 30 lat
Steven Davis 22 lata
Matt Broome 25 lat
Samuel Coben 19 lat
Tony Poolow 17 lat

poniedziałek, 1 września 2014

Słowa wstępu

Witajcie kochani!
Jak widzicie rozpoczynam nowe opowiadanie tym razem obyczajowe. Liczę, że się wam spodoba. Prolog oraz zdjęcia postaci dostaniecie w czwartek. Tak jaki i Epilog Kronik :)
Dni dodawania notatek się nie zmieniają. Dalej będę dodawała w czwartki.
Tak więc do ,,usłyszenia"
OfeliaRose