niedziela, 8 lutego 2015

Zapraszam!

No i wróciłam kochani! Z nowym blogiem i nowym opkiem które pojawi się już 12 lutego  Kocham-jedno słowo, wiele historii
zapraszam serdecznie! Będę czekać na wasze komentarze *.*

Do ,,usłyszenia" OfeliaRose



czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 18/ Epilog

Tak kochani to jest ostatni rozdział opowiadania. Dziękuję wszystkim tym co czytali opowiadanie.
tym co komentowali jak i tym cichym czytelnikom. Dziękuję, że wytrwaliście do końca <3
*Co do następnych opowiadań to wzięłyśmy się z Ash ostro do prac. Nie będę wam mówić kiedy (bo nie wiem) ale nie długo pojawi się nowe opowiadanie na Szalone Fantazje Dwóch Yaoistek~~ tak więc zaglądajcie. Jeśli jest ktoś chętny mogę powiadamiać na gg (numery zostawiać w komentarzach bądź pisać na maila).
*W obecnej również chwili pisze z Kuro Taiga opowiadanie które gdy tylko zostanie opublikowane.
To chyba tyle.
Tak więc, nie znikam tylko biorę się do wytężonej pracy. Liczę ze ktoś będzie czekał na moje wypociny *.*
Pozdrawiam OfeliaRose

Charlie
- Ale jesteś pewny, że dasz sobie rade? - Andrew patrzył na mnie niepewnie. Była sobota, a on normalnie jak w każde weekendy miał wolne. Jednak rano Luna zadzwoniła do nas prosząc by Andrew przyjechał do pracy, bo jej mały synek się rozchorował. No i teraz mój kochanek panikował, ponieważ miałem iść sam do Matta, mimo, że on proponował mi, że odwiezie mnie po pracy.
- Tak dam sobie rade. Do cholery Andrew nie przesadzaj. Nie jestem dzieckiem i świetnie o siebie zadbam. Idź spokojnie do pracy. Jak będę już u Matta i Stevena to do ciebie zadzwonię, pasuje? - Zapytałem mrużąc przy tym groźnie oczy chcąc dać mu do zrozumienia, że jestem już wkurzony.
- Dobra zrozumiałem. – Powiedział, po czym pocałował mnie na pożegnanie. Gdy oderwał się od moich ust pogłaskał jak zwykle mój brzuch i wyszedł. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Czułem się kochany i wiedziałem, że nasza córka też będzie. Poszedłem zjeść śniadanie, a potem się przebrać. Wychodząc z domu pożegnałem się jeszcze z Mefisem, który już nie przypominał już tego małego kotka, jakiego znalazłem przed swoim mieszkaniem.
 Zamknąłem drzwi na klucz i ciesząc się ciepłą pogodą powoli ruszyłem w stronę przystanku. Idąc ulicą wstąpiłem jeszcze do sklepu po kremówkę, którą zobaczyłem przez wystawę. Gdy wyszedłem zadowolony objadając się jak zwykle zresztą w ostatnim czasie. Słońce świeciło mocno, mimo że zima była już dość blisko. Gdy stanąłem na przejściu dla pierwszych czułem się najedzony i zadowolony. Rozejrzałem się dookoła. Samochody jeździły szybko to w jedną, to drugą stronę. Zielone światło miało się za chwile zapalić, co przyjąłem z ulgą. Na przystanku była ławeczka, na której mogłem spokojnie usiąść. A jako iż teraz męczyłem się dużo szybciej było mi to potrzebne.  
Nagle poczułem jak ktoś mocno mnie popycha, a ja wypadam na jezdnię. Udało mi się utrzymać równowagę, ale mimo to stałem już na jezdni, a strach mnie sparaliżował. Zamknąłem oczy i objąłem drącymi ramionami brzuch ze świadomością, że to nie ochroni mojej córeczki. Gdy jednak po chwili nie poczułem żadnego bólu otworzyłem oczy. Samochód zahamował bez problemu gdyż światła chwilę temu zaczęły się zmieniać, ale ja mimo to czułem ogromny strach. W głowie mi się zakręciło. Nogi zaczęły drzeć, a po mojej twarzy ciekły łzy.  Przechodnie, którzy wszystko widzieli podeszli do mnie. Ale do mojej świadomości jakby nie wszystko docierało. Jeden z mężczyzn złapał sprawcę zamieszania, którym okazał się być...Oscar. Nie wyglądał jednak tak jak go zapamiętałem. Był bardzo chudy, jego już o wiele za długie włosy opadały wokoło wychudzonej twarzy, a oczy wyrażały tylko pustkę. Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem.
- Nic panu się nie stało? Wszystko dobre? - W tym momencie zacząłem właśnie czuć już nie lekkie kłucie, a przeszywający ból brzucha. Poczułem coś mokrego w bieliźnie i zrobiło mi się niedobrze.
- Mo-moje dziecko... Karetkę...Wezwijcie...Proszę..- Nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć ogarnięty ogromnym strachem, a także bólem pogrążyłem się w ciemności.
***
Andrew
 Siedziałem dość poddenerwowany w bibliotece odkładając książki na miejsce. Charlie nie zadzwonił do mnie i czułem coraz większy lęk. Gdy mój telefon zadzwonił odetchnąłem głęboko i już miałem zamiar ochrzaniać moją kruszynę, gdy dostrzegłem na wyświetlacz nieznany numer wiedziałem, że coś jest nie tak.
,,- Czy rozmawiam z panem Andrewem Poloow?”
,,- Tak.”
,,- Chodzi o pańskiego narzeczonego. Zdarzył się wypadek... -Stężałem na te słowa czując jak żołądek podchodzi mi do garda. -...Jakiś młody chłopak popchnął pana Nortona na jezdnie. Co prawda kierowca zahamował, ale stres, jaki przeżył pański narzeczony oraz adrenalina spowodowała, że zaczął szybciej rodzić. Właśnie przewozimy go na sale operacyjną” –Nogi miałem jak z waty, ale starając się nie poddać emocjom odezwałem się jak najspokojniej.
,,- Do którego szpitala mam przyjechać?”
,,- Do głównego. Proszę zapytać w recepcji o swojego narzeczonego, a dyżurna pielęgniarka na pewno panu wszystko wyjaśni.” - Powiedział i się rozłączył. Drżącymi dłońmi napisałem wiadomość, którą wysłałem do Alice, Matta i Tony ‘go. Następnie podszedłem do Luisa i zapytałem niepewnie.
- Lu musisz poradzisz sobie dzisiaj sam. Charlie miał wypadek muszę jechać do szpitala. Ponoć poród zaczął się wcześniej. - Szatyn otworzył szeroko oczy, po czym kiwnął głową.
- Pewnie, jedź i nie patrz na nic. Poradzę sobie. - Nie trzeba mi było tego powtarzać dwa razy. Czterdzieści minut później biegłem już na drugie piętro szpitala. Sala, w której odbywał się poród była nadal zamknięta. Na drżących już ze zdenerwowania nogach usiadłem na jednym z krzeseł. Przez następne kilkanaście minut wyrywałem sobie włosy z głowy. Gdy jednak pojawili się Tony z Samuelem, Alice z córką i Tomem oraz Matt ze Stevenem odetchnąłem czując się odrobinę pewniej. Gdy nareszcie z sali dobiegł do moich uszu płacz dziecka po moich policzkach pociekły łzy. Po chwili w drzwiach pojawił się lekarz, który na widok tak dużego zgromadzenia aż otworzył szerzej oczy.
- Dobrze, więc... Kto jest tatą? - Zapytał najwyraźniej rozbawiony.
- Ja. - Powiedziałem wstając z miejsca.
- Mogę przekazać nowiny przy wszystkich czy woli pan...
- Nie spokojnie może pan mówić. Ze mną są przyjaciele i rodzina. - Mężczyzna kiwnął głową i wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Gratuluje. Pańska córeczka ma się świetnie. Pielęgniarka zaraz skończy ją oporządzać i wraz z pańskim narzeczonym zostanie przewieziona na sale. Młody tatuś też ma się dobrze. Dostał właśnie leki na wybudzenie tak, więc spokojnie. - Jak na zawołanie z sali sanitariusz zaczął wywozić łóżko Charliego, a zaraz za nim szła pielęgniarka pchająca inkubator. Spojrzałem na lekarza zaskoczony. - Proszę się nie martwić wszystko jest dobrze. Po prostu dziecko urodziło się około dwa, trzy tygodnie przed terminem, co było dużym szokiem dla organizmu. Dziewczynka miała początkowo problemy z oddychaniem, ale już jest wszystko pod kontrolą. - Powiedział i pokierował nas wszystkich do sali. Tam najpierw spojrzałem na mojego rudowłosego chcąc się upewnić, że wszystko jest dobrze. Mimo dość bladej skóry na twarzy nie wyglądał na chorego tylko spokojnie ucinającego sobie drzemkę. Podszedłem do inkubatora. Sally leżała spokojnie oddychając.
- Najlepiej gdyby ktoś został przy pacjencie do czasu jego przebudzenia, ponieważ może być skołowany i z pewnością będzie potrzebował kogoś bliskiego. - Powiedział na odchodnym lekarz i wyszedł sali. Przez chwilę stałem jeszcze i patrzyłem na moją córkę by jednak potem usiąść przy moim Charliem. Przez kolejne pół godziny wszyscy czekaliśmy.  Z sali wyszedłem tylko na chwilę, gdy pojawił się policjant. Byłem w szoku, gdy powiedzieli mi, kto był sprawdzą całego wypadku. Oscar. Nie spodziewałem się, że taka sytuacja będzie miała miejsce. Nie wiedziałem kompletnie, co powinienem myśleć teraz o szatynie. Ale gdy pokazali mi zdjęcie, jakie zrobili chłopakowi czułem gdzieś w środku ogromne współczucie. Był wychudzony, na policzku miał ślady po uderzeniach, a jego oczy nie wyrażały nic kompletnie. Po dokończeniu rozmowy wróciłem do pokoju.  Po rozmowie udało mi się przekonać wszystkich by wrócili do domu. Ja natomiast zostałem z moją rodziną.
W końcu rudowłosy otworzył oczy rozejrzał się zdezorientowany po sali. Gdy zauważył mnie obok łóżka powiedział cicho.
- Co się...? - Zaczął niepewnie jednak w następnym momencie zerwał się do siadu. Widząc to, czym prędzej popchnąłem go delikatnie z powrotem na pościel. - Dziecko... Sally... Co z nią?-  Zapytał płaczliwym głosem.
- Spokojnie jest cała i zdrowa. Teraz może sobie oglądać świat. - Charlie spojrzał na mnie zaskoczony, a ja wskazałem na inkubator z jego drugiej strony.
- Ale dlaczego?.. - Zaczął widząc kabelki pompujące powietrze.
- Bo był to dla niej dość spory szok i ciężko było jej się przyzwyczaić do oddychania. Została nagle wyrwana z miejsca, w którym z pewnością zostałaby jeszcze przez następne trzy tygodnie. Ale spokojnie wszystko z nią dobrze. Jest śliczna i rudowłosa dokładnie jak jej tatuś. - Zielonooki odetchnął głęboko i uśmiechnął się do mnie.
- Faktycznie włoski ma rude. Jak myślisz wytrzymasz w domu z dwoma rudzielcami? Ponoć rude to wredne. - Słysząc to zaśmiałem się tylko i pocałowałem go w czoło.
- Z tobą i Sally? Oczywiście, że wytrzymam.
**miesiąc później**
Charlie
 Siedziałem spokojnie w salonie z Sally na rękach, która była głodna.
- Andrew możesz przynieść butelkę dla małej? - Po chwili w salonie pojawił się brunet z butelką mleka w jednej ręce i listem w drugiej.
- Co to jest? - Zapytałem dając dziecku jedzenie.
- List z sądu. Po przebadaniu Oscara i rozpatrzeniu sprawy zostanie on zamknięty w zakładzie gdzie będzie miał codzienne wizyty z psychologiem. Odkryli, że on to wszystko, co robił, robił tak naprawdę nieświadomie. Znaczy wiedział, co robi, ale nie miał świadomości, że coś niewłaściwego. Ocenili to jako problemy wytworzone jeszcze w dzieciństwie. Mówiąc po krótce rodzice zjebali mu życie. - Powiedział. Widziałem w jego oczach żal. Mimo wszystko był z Oscarem trzy lata i nie była to dla niego obca osoba. Mi również było przykro jak by nie patrzeć chłopak nie miał szans przynajmniej jak na razie na normalne rodzinne życie takie, jak choćby moje i Andrewa. Spojrzałem na Sally jedzącą mleko i powoli zasypiającą. Po chwili odezwałem się cicho.
- Mam nadzieje, że mu pomogą. Chciałbym go poznać, ale jako normalnego cieszącego się z życia chłopaka. – Powiedziałem, na co mój kochanek spojrzał na mnie zaskoczony. - Nie patrz tak. Jest mi go szkoda. Miał dużego pecha i został skrzywdzony przez osoby, które powinny da mu wsparcie i miłość. Zresztą nadal mam przed oczami widok jego wychudzonego ciała. – Powiedziałem, po czym dodałem - Mam nadzieję, że jak wyjdzie stamtąd to będzie szczęśliwy, znajdzie miłość i założy rodzinę. – Powiedziałem, na co Andrew usiadł obok mnie i objął ramieniem.
- Jesteś niesamowity. Wiesz nie spodziewałem się, że będziesz w stanie powiedzieć coś takiego. - Uśmiechnąłem się tylko i oparłem głowę o jego ramie.
***Epilog***
*5 lat później*
Sally od rana biegała po mieszkaniu cała w skowronkach. Były dzisiaj jej piąte urodziny i od godziny przychodzili już jej goście. Matt ze Stevenem i trzyletnim Michaelem, z którym mała szybko się zaprzyjaźniła, a teraz przy każdym spotkaniu szaleli razem. Alice z Tomem i Katy. Tony z Samuelem, którzy zamieszkali ze sobą. Niedawno Samuel oświadczył się Tony’emu i za dwa miesiące mieli wziąć ślub.
 Czekaliśmy już tylko na Oscara i jego męża Jonatana. Tak, Oscar wyszedł za mąż. Związał się z psychologiem, który pomagał mu przez trzy lata w ośrodku. Zaraz po skończeniu terapii zamieszkał u niego w domu i przez następne sześć miesięcy docierali się nie raz kłócąc zawzięcie.  Teraz jednak byli już od półtora roku po ślubie i spodziewali się dziecka. Sally obu swoich ,,wujków” kochała. Ja sam zaprzyjaźniłem się z Oscarem i teraz cieszyłem się z każdej jego wizyty. Początki były trudne, ale widząc ten żal oraz wyrzuty sumienia w jego oczach postanowiłem mu wybaczyć. Po tej pierwszej wizycie byłem jego częstym gościem razem z córką. Szatyn uwielbiał się z nią bawić. Ona była jednym z czynników, który go otworzył. Stał się bardziej otwarty i wrażliwy.
Dzwonek do drzwi obwieścił przybycie ostatnich gości. Otworzyłem drzwi. Chłopak uśmiechnął się szeroko na mój widok. Odpowiedziałem tym samym i wpuściłem ich do środka. Jonatan delikatnie obejmował młodszego chłopaka w tali. Widać było, że są bardzo szczęśliwi, a ja czułem się tak samo patrząc na nich. Poszedłem do kuchni. Andrew właśnie wyjmował tort z lodówki. Widząc to podszedłem i pocałowałem go w policzek.
- Kocham cię. – Powiedziałem, na co brunet odpowiedział mi długim pocałunkiem.
-Ja ciebie też. A teraz lepiej chodźmy, bo mała rozniesie salon z podekscytowania. - Kiwnąłem głową i poszedłem do dużego pokoju. Były w nim wszystkie osoby, które były dla mnie ważne i które w jakiś sposób przyczyniły się do mojego połączenia z Andrewem. Każdego z nich spotkało szczęście. Można powiedzieć, że tak właśnie powinno wyglądać szczęśliwe zakończenie. Tak jak nasze. Każdy odnalazł swoją drugą połówkę i może żyć długo i szczęśliwie.

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 17 (Tony/Samuel)

Kochani życzę wam Szczęśliwego Nowego Roku!
Dziękuje za komentarze
Rozdział dodatkowy Tony/Samuel
  Tony
 Stałem w łazience przed lustrem i przyglądałem się sobie krytycznie. Od pewnego czasu zaczynałem się zastanawiać nad tym, co powinienem zmienić w swoim wyglądzie. Z Samuelem oficjalnie parą byliśmy już od ponad czterech miesięcy. Czułem się szczęśliwy, ale... Zaczynałem się zastanawiać czy ja naprawdę mu się podobam. A dlaczego? Bo chciałem pozwolić mu się do mnie zbliżyć, a on za każdym razem mnie odtrącał. Mam świadomość, że mogło wydawać się to głupotą, bo mam tylko siedemnaście lat i nie znam z byt długo Samuela, ale...Kocham go. Jestem pewny swoich uczuć. Westchnąłem przyglądając się po raz kolejny, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Tak?
- Mogę? - Usłyszałem głos Charliego, więc od razu otworzyłem drzwi do łazienki w zasadzie zadowolony, że się pojawił.
- Fajnie, że tu przyszedłeś. Mogę cię o coś zapytać? Bo Andrewa nie mogę, wiem jak by zareagował. - Rudowłosy uśmiechnął się widząc moją niepewną minę.
- W porządku. O co chodzi?
- Bo… Czy ja powinienem coś w sobie zmienić? Znaczy w wyglądzie. - Zapytałem starając się uniknąć Charliego wzroku.
- Co? A to niby, dlaczego?
- No, bo... Znaczy wiesz... Ja...- Zacząłem się jąkać nie wiedząc jak mam to powiedzieć.
- No właśnie nie wiem. Tony powiedz spokojnie, o co chodzi. Dobrze wiesz, że ja nie jestem Andrewem i nie będę cię umoralniał ani wściekał grożąc, że Samuelowi poobcinam, co nieco. - Powiedział siadając na brzegu wanny przez cały czas głaskając się po brzuchu, który był już sporych rozmiarów. Choć nie było, co się dziwić skoro był już w siódmym miesiącu.
- Bo wiesz znam Samuela już od ponad pół roku. Jesteśmy już parą też od jakiegoś czasu. Jestem pewny swoich uczuć. I myślałem... I jestem pewny...- Nadal się plątałem nie wiedząc jak to z siebie wydusić. Charlie musiał się domyślać, co chcę powiedzieć, bo uśmiechał się złośliwie chichocząc przez cały czas. Westchnąłem głęboko i powiedziałem. - I jestem pewny, że chciałbym mu się oddać, ale on ciągle mnie od siebie odsuwa. - Rudowłosy uśmiechnął się tylko do mnie delikatnie. Widząc to usiałem na podłodze opierając się bokiem o jego nogi.
- Wiesz czasem to nie chodzi o to czy się podobasz czy nie. Opowiem ci coś, ale to tajemnica, więc buzia na kłódkę okej?- Kiwnąłem głową. - Moja siostra poznała swojego męża w bardzo trudnym dla niego okresie w życiu. Zakochali się w sobie, ona dała mu ukojenie, taką oazę. Początkowo spotykali się tylko, jako przyjaciele, a potem przez rok byli parą. Ale mimo to Tom nie chciał się do niej zbliżyć na tej płaszczyźnie. Alice szczerze też miała takie myśli jak ty. Gdy to się działo miałem osiemnaście lat i jej zdaniem ,,byłem już jej dużym małym braciszkiem”- Zachichotałem. - Więc o wszystkim mi mówiła. I wiesz czekała cierpliwie, czekała aż w końcu zapytała go czy on jej nie chce, a on jej opowiedział.
- Co opowiedział? - Zapytałem nie do końca rozumiejąc, co jakaś rozmowa miała do nich.
- Toma ojciec był alkoholikiem. Przez długi czas znęcał się nad nimi groził jego matce, że zabije go, jeśli się rozwiedzie. Więc z nim żyli. Gdy Tom stał się dorosły, a równocześnie silniejszy ojciec zaczął się bać, więc gdy go nie było w domu próbował udusić jego mamę. Ale Tom tego dnia wrócił wcześniej. Zaczęli się szarpać i jego ojciec upadł rozwalając sobie głowę. A on i jego mama byli tak przerażeni, że nawet nie zareagowali. Jego ojciec umarł. Oczywiście Tom nie został wsadzony do więzienia, bo to był odruch. Obrona własnego i bliskiej osoby życia. Poza tym po przebadaniu jak się dowiedzieli jak oni żyli przez długi czas nie było mowy o karze. Ale Tom się bał, że Alice go za to odepchnie. A jednak teraz ich widzisz już od dwóch lat po ślubie z małą Katy na rękach. - Zamyśliłem się. Samuel też może lub mógł mieć jakiś problem.- Nie zamartwiaj się na zapas, bo może być to równie dobrze coś błahego. Gdy w życie wkrada się miłość nie raz nie potrafimy myśleć logicznie. A jednak w końcu odzyskujemy zdrowy rozsądek. Popatrz, choćby na Andrewa i nie mówię tylko o sobie. Ty jesteś jego kochanym braciszkiem. Patrz jak się pieklił, gdy tu przyjechałeś. Był zły nie na ciebie tylko na tego chłopaka, co cię tak wykorzystywał, a jednak to ty miałeś przekichane i przez pierwsze trzy tygodnie musiałeś pracować, a jednak odpuścił ci prawda? - Zapytał z psotnym uśmiechem. Miał racje, że nie raz nie myślimy logicznie.
- Dzięki Charlie, masz racje. Dam mu czas.
- To mu daj, ale wiesz nie zaszkodzi ci, choć spróbować porozmawiać dzisiaj jak nas nie będzie. Namówiłem Andrewa byśmy poszli jednak do Matta na urodziny, więc wrócimy późno. Możesz go zaprosić, ale wiesz w razie gdyby miał zostać na noc to... Zostańcie w ubraniach. - Spłonąłem rumieńcem, na co zielonooki tylko się szerzej uśmiechnął. - A teraz mógłbyś na chwilę wyjść? Bo wiesz przyszedłem tu właściwie do toalety. Dzisiaj znów mi mała uciska na pęcherz. - Kiwnąłem głową i z lepszym humorem wyszedłem z łazienki.
***
Samuel
  Czułem się cudownie. Jakbym mógł góry przenosić. Odkąd poznałem Tony’ego jedenaście lat temu, marzyłem by móc go znów zobaczyć. A teraz, gdy udało nam się zostać parą można by mieć wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu. Obawiałem się jednak, że nie na długo. Przez ten czas, jaki zacząłem się spotykać z Tonym nie powiedziałem mu, że poznaliśmy się wcześniej. Zwyczajnie brakowało mi odwagi. Nie miałem pewności czy Tony nie będzie na mnie zły i czy będzie chciał ze mną rozmawiać. Gdy dostałem jednak od niego smsa, że mamy dzisiaj dla siebie jego mieszkanie wiedziałem, że przyszedł czas na rozmowę. Do wieczora czułem się spięty. Nie wiedziałem, od czego miałbym zacząć. Mimo to punktualnie o dziewiętnastej zapukałem do jego drzwi. Drzwi otworzył mi Andrew.
- No witam. My z Charliem wychodzimy. Ale nie myśl sobie, że masz wolną rękę. Łapy z... - Rudowłosy najwyraźniej rozbawiony przesadną nadopiekuńczością swojego narzeczonego zatkał mu dłonią usta.
- Andrew skarbie nie ładnie gościa trzymać na zewnątrz. To po pierwsze. Po drugie Tony to duży chłopiec i jestem pewny, że sobie ze wszystkim poradzi. A teraz chodź, nie chce się spóźnić. –Powiedział, po czym machając mi na pożegnanie pociągnął bruneta w stronę schodów. Uśmiechnąłem się rozbawiony i wszedłem do mieszkania. Tony chyba nawet nie wiedział, że już przyszedłem, bo z jego pokoju dało się słyszeć głośną muzykę. Otworzyłem cicho drzwi. Chłopak siedział na łóżku odwrócony w stronę okna. Podszedłem do niego i objąłem od tyłu w tali.
- Cześć mój piękny. - Powiedziałem całując go w policzek.
- O już jesteś? Kurka zagapiłem się i nawet nie zauważyłem, która godzina. Idziemy do kuchni, chodź. Zrobimy coś do jedzenia i pooglądamy filmy. - Powiedział z lekkim uśmiechem na ustach. W kuchni tak jak nam się to ostatnio często zdarzało zaczęło się od robienia kolacji, a skończyło na ogromnym bałaganie. Mieliśmy szczęście, że tym razem Andrew nie mógł tego zobaczyć. Ostatnim razem, gdy zobaczył bałagan w kuchni oraz nas wychodzących razem z łazienki zagroził, że mnie wykastruje, a o robieniu dzieci będę mógł sobie pomarzyć. Ale takie pieklenie nie trwało długo, bo Tony zaraz się wciął.
- O czym tak myślisz? - Usłyszałem za swoimi plecami.
- O naszym ostatnim wspólnym gotowaniu. - Powiedziałem ze śmiechem.
- Mina Andrewa była bezcenna. - Śmiejąc się i żartując poszliśmy do salonu, a tam rozsiedliśmy się na kanapie i włączyliśmy film.
***
Tony
 Początkowo siedziałem spokojnie. Wieczór zaczął się naprawdę dobrze i nie chciałem tego niszczyć. Ale w końcu postanowiłem się odezwać.
- Sam? Możemy porozmawiać? - Zapytałem zerkając na niego z ukosa. Chłopak pokiwał głową. – Wiem, że pewnie głupio, że pytam i wyjdę na jakiegoś napalanego smarkacza, ale... Czy ja ci się podobam? Dlaczego nie..nie chcesz się do mnie zbliżyć? Mi nie chodzi o seks. Chcę po prostu poczuć, że jestem tylko twój. Zależy mi na tobie i jestem pewny swoich uczuć. Znaczy jestem pewny, że... Że cię kocham. - Zapytałem niepewnie nie wiedząc, jakiej się odpowiedzi spodziewać. Samuel wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym odezwał.
- Tony... Oczywiście, że mi się podobasz. Poza tym też cię kocham. - Powiedział i pocałował mnie delikatnie w usta. Po chwili odsunął mnie jednak od siebie. - Ale jest jedna sprawa, o której powinniśmy porozmawiać. Pamiętasz jak mi jakiś czas temu opowiadałeś o chłopcu, którego poznałeś, gdy miałeś siedem lat? O tym, który był twoją pierwszą miłością? - Kiwnąłem głową nie wiedząc, do czego zmierza. - Pamiętasz jak wtedy było słonecznie? Łąka była obsypana żółtymi kwiatami dokładnie jak twoje oczy. Gdy cię poznałem, mimo że miałem już dziewięć lat nie potrafiłem powiedzieć niepowtarzalny, więc mówiłem nietypowy. Bawiliśmy się naprawdę świetnie, a gdy twoja mama powiedziała, że musisz wracać do domu obiecałem ci, że kiedyś zostaniesz moją żoną i będziemy już na zawsze razem. Oboje z...
-...Z nietypowymi oczami. - Dokończyłem nie mogąc uwierzyć. Przez ten cały czas on mnie oszukiwał. - Jak mogłeś? - Zapytałem głucho. - Opowiadałem ci jak bardzo chciałem cię znów spotkać, jak zacząłem myśleć, że byłeś tylko moim wytworem wyobraźni. Wiesz jak ciężko było mi się pozbierać? Jak nie umiałem okazać uczuć, a ty nic mi nie powiedziałeś?! - Nagle wstąpiła we mnie wściekłość. Zerwałem się z kanapy. - Wynocha! Ale już! Nie chcę cię znać! Wiesz jak się czuje?! Chciałem ci powierzyć swoje uczucia, serce na tacy, całego siebie, a ty mnie okłamałeś! Bawiło cię to, że ciebie kochałem przez cały ten czas i że teraz czuje znów to do ciebie?! - Czułem jak moje policzki robią się czerwone ze złości. Białowłosy przyglądał mi się przez chwilę, po czym ze smutnym uśmiechem powiedział.
- Przemyśl sobie wszystko. - Pocałował mnie jeszcze w czoło i zabierając swoje rzeczy wyszedł.
***
Samuel
 Patrzyłem w oczy Tony’ego. Przebijała się w nich żal i złość, ale także miłość. Widząc to miałem pewność, że nic nie jest jeszcze stracone. Chcąc dać mu więcej czasu zebrałem swoje rzeczy i tak jak sobie tego życzył wyszedłem. Zszedłem tylko kilka stopni w dół, po czym usiadłem i westchnąłem ciężko. Wiedziałem, że tak będzie, a mimo to przez cały ten czas siedziałem cicho. To był mój błąd i byłem tego świadomy. Siedziałem tak przez dobre parę minut. W końcu jednak odetchnąłem głęboko i wyszedłem z bramy. Nie rozglądając się pochłonięty rozmyślaniami wszedłem na ulice, a nagły pisk hamulców przywrócił mnie do rzeczywistość.
***
Tony
 Nie mogłem w to uwierzyć. Jak on mógł?  Czułem się jak ostatni głupek. Im dłużej o tym myślałem tym bardziej czułem się zdradzony. Po moich policzkach pociekły łzy. Wyznałem mu swoje uczucia. Właściwie, komu? Samuelowi czy może chłopcu z moich wspomnień? Zerwałem się z kanapy z zamiarem pójścia do swojego pokoju, gdy usłyszałem głośny pisk hamulców. Podbiegłem do okna. Samuel stał na środku jezdni, a zaraz przed nim stał samochód. Przestraszony pobiegłem na przedpokój, ubrałem buty i wybiegłem na zewnątrz.
- Hej nic ci nie jest? - Kierowca samochodu stał przed blondynem i próbował się z nim dogadać.
- Sam. - Wyszeptałem i czym prędzej podszedłem do niego i mocno przytuliłem. W tym momencie jakby ożył. Przytulił mnie mocno do siebie, a ja... Rozpłakałem się. - Chciałeś mnie zostawić? Co ja bym zrobił bez ciebie?
- Nic na pewno panu nie dolega? - Zapytał kierowca dość niepewnie.
- Nie wszystko jest dobrze. - Powiedział mój chłopak, żegnając się z mężczyzną i prowadząc mnie z powrotem do mojego bloku. Gdy byliśmy już w mieszkaniu znów go uściskałem.
- Przepraszam Sam. Wiem, że zachowałem się głupio. Już tak więcej nie zrobię, ale proszę nigdy więcej mnie nie strasz. - Powiedziałem i wpiłem się w jego usta. Tym razem blondyn nie próbował mnie powstrzymywać i sam zaczął mnie rozbierać. Po chwili byliśmy w mojej sypialni. Samuel położył mnie na łóżku i pocałował namiętnie. Następnie patrząc mi prosto w oczy zaczął schodzić dłońmi w dół by w kocu zdjąć mi bieliznę. Zrobiłem się czerwony. Czułem się cholernie wyeksponowany.
- Hej, co to za rumieniec? Patrz mi piękny prosto w oczy. - Wyszeptał nachylając się nad moim brzuchem, który zaczął powoli i dokładnie lizać. Zadrżałem czując zimny język na mojej już rozgrzanej skórze. Miałem ochote zacząć mruczeć z przyjemności, ale zamiast tego nadstawiałem się tylko jeszcze bardziej. Gdy jednak poczułem jego usta na swoim członku jęknąłem głośno nie mogąc się powstrzymać. Samuel słysząc to zaczął jeszcze chętniej zabawiał się moją męskością. Nie potrzebowałem dużo czasu by dojść. Już chciałem coś powiedzieć, gdy usłyszałem dźwięk klucza otwierającego drzwi.
- O cholera. Wrócili. Przecież Andrew będzie chciał cię przerobić na mielonkę. - Jęknąłem, ale Samuel jakby nic nie rozumiejąc położył się pod kołdrą robiąc mi miejsce obok siebie.
- Uspokój się i kładź. Udajemy, że śpimy. Jestem pewny, że nic nie powie, bo Charlie mu nie pozwoli, a do rana ochłonie. – Powiedział, a ja z braku lepszego pomysłu zrobiłem tak jak powiedział. Zamknąłem oczy i przytuliłem się do jego torsu. Samuel przytulił mnie do siebie i również zamknął oczy. Wystarczyła chwila a on już... Spał. Jednak po takich przeżyciach nie było to dziwne. Usłyszałem jak drzwi się otwierają i...
- Cholera. Ukatrupię tego wypłowiałego blondyna. Mojego małego braciszka?! - Zaczął się od progu bulwersować Andrew. Charlie zachichotał tylko.
- Uspokój się. Tony nie jest małym chłopcem i sobie świetnie ze wszystkim radzi. A teraz daj im spać spokojnie. Jak tak bardzo chcesz to możemy iść do pokoju, ja usiądę sobie, a ty jak zwykle sobie pokrążysz i ponarzekasz. - Powiedział i pociągnął mojego brata w stronę ich sypialni. Leżałem jeszcze chwile, po czym z delikatnym uśmiechem na ustach zasnąłem spokojnie.
~*~*~*~*~*~*~
 Rano obudził mnie delikatny pocałunek na skroni. Otworzyłem powoli oczy.
- Cześć piękny. – Samuel uśmiechał się ciepło, ale coś w jego wzroku mówiło mi że stara się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem.
- O, co chodzi? - Zapytałem zdezorientowany.
- Po pierwsze, twój brat od pół godziny gada tak głośno by nas obudzić, a przy okazji dać mi do zrozumienia, że mnie nie lubi. Po drugie, twoja fryzura o poranku jest genialna. - Powiedział i pocałował mnie w usta. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Zebranie się i doprowadzenie do porządku zajęło nam dobre pół godziny. Gdy nareszcie pojawiliśmy się w kuchni widać było, że Andrew jest niezadowolony, a Charlie najwyraźniej dopiął swego i teraz triumfował. Powiedziałem spokojnie.
- Hejka imprezowicze. O, Charlie pijesz kawę. Czyżbyś wygrał kolejną potyczkę słowną z moim braciszkiem? - Zapytałem sięgając po składniki do lodówki, z których miałem zamiar zrobić kanapki. Samuel wziął się z chęcią. Przez chwilę panowała kompletna cisza, którą w końcu postanowił przerwać mój brat. Chwycił mojego chłopaka za ramie i odwrócił w swoją stronę.
- Spróbuj skrzywdzić mojego brata, a nie ręczę za siebie. Wykastruje cię, a twoje jaja wystawie za okno rozumiesz? - Samuel kiwnął głową patrząc mu hardo w oczy. Andrew najwyraźniej zadowolony usiadł za stołem i dodał. - A zrobicie nam też kanapki? - Słysząc to zachichotałem tylko i poprosiłem mojego chłopaka o wyjęcie większej ilości chleba odnotowując w pamięci fakt, że teraz mogę być naprawdę szczęśliwy.

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 16 ( Matt/Steven )

Kochani życzę wam zdrowych, pogodnych świat *.*
Dziękuję za komentarze <3 


Matt
Siedziałem przy stole w kuchni i myślałem. Odkąd poznałem Stevena minęły dobre trzy miesiące. Przez ten czas spotykaliśmy się dość często. Jednak ja obawiałem się do niego zbliżyć. Przynajmniej w tych intymnych sferach. Nie miałem problemu by go objąć.  Pocałowałem go raz, ale wiedziałem, że on był już kiedyś z mężczyzną i może chcieć się do mnie zbliżyć. Chciał, bym określił się ze swoimi uczuciami, a ja bylem w tym wszystkim cholernie niepewny. Nie chciałem go odrzucać, a miałem właśnie obawy, że on się tak właśnie czuje. Miałem prawdziwy mętlik w głowie. A pomóc uporządkować mi to mógł tylko Charlie. Umówiłem się z nim i teraz czekałem na niego.
***
- Cześć Matt. - Spojrzałem na Charliego, który przed chwila przyszedł.  Chłopak promieniał. Jego brzuch wyróżniał się wyraźnie spod luźnej koszuli. Na jego buzi gościł szeroki uśmiech.
- Hej. - Powiedziałem niemrawo. W tym momencie też bym chciał być tak cholernie szczęśliwy jak on.
- No to, o co chodzi? - Zapytał siadając przy stole. Postawiłem przed nim miseczkę pełną ciastek oraz herbatę, którą zrobiłem mu chwilę przed jego przyjściem.
- Chodzi o to, że... - Nie wiedziałem jak mam zacząć. Usiadłem naprzeciw niego i przez chwile nic nie mówiłem przyglądając mu się tylko. Widać było, że apetytu mu nie brakuje, bo od razu wziął się za zjadanie ciasteczek.  - Nie wiem, co czuję. Chodzi o Stevena. Niby się spotykamy i zdarzyło mi się go pocałować, ale ja nie jestem pewny czy będę w stanie się do niego zbliżyć cieleśnie. - Rudowłosy spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie wiesz? Znaczy ja rozumiem, że nigdy nie patrzyłeś na mężczyzn w ten sposób, ale skoro zwróciłeś na Stevena uwagę, to musiał ci się spodobać zewnętrznie. Przecież, gdy go pierwszy raz zobaczyłeś nie mogłeś wiedzieć, jaki on jest. – Powiedział, na co kiwnąłem głową. Miał racje, choć nie chciało to do mnie dotrzeć to taka była prawda.
- Masz racje, ale wydaje mi się, że gdyby miało dojść do jakiegoś zbliżenia nie umiałbym go zadowolić albo coś...- Mówiąc to poczułem jak moje policzki robią się czerwone. Charlie spojrzał na mnie niczym na idiotę.
- Nie gadaj głupot. Przecież wiadomo, że tak nie będzie. Prawda jest taka, że ci na nim zależy, a jemu na tobie. Wydaje mi się, że to właśnie w tym jest problem. Dopóki nie powiesz mu, co czujesz nie odważysz się do niego zbliżyć. Powiedz mu prawdę. I zacznij się spotykać z nim nie jak z obiektem swoich westchnień czy przyjacielem, a ukochanym. – Powiedział, a ja zaczynałem rozumieć, że on ma rację. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, na co zachichotał. Przez następną godzinę rozmawialiśmy tylko o błahych sprawach. Gdy rudowłosy wyszedł, ubrałem się i uczesałem, a potem wyszedłem z domu. Ze Stevenem umówiliśmy się przed kinem. Wstąpiłem jeszcze do kwiaciarni, a potem pozostało mi tylko czekać.
***
Steven
Czułem gule w gardle. Wiedziałem, że dzisiaj przyszedł ten dzień. Matt mi się bardzo podobał i zaczynałem do niego z każdym dniem czuć coś o wiele większego, ale mężczyzna wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że nie chce się do mnie zbliżyć i, że nie zależy mu tak na mnie jak mi na nim. Westchnąłem ciężko i sięgnąłem po telefon.
- Halo? - Usłyszałem głos Charliego.
- Hej. Możemy przez chwilę porozmawiać? - Zapytałem. Rudowłosy zgodził się bez szemrania. Przez następną godzinę jęczałem mu do słuchawki żaląc się. Chłopak uważał, że zerwanie kontaktów może być lekką przesadą, ale ja wiedziałem, ze nie chcę takiego nieprawdziwego związku. Po zakończeniu rozmowy ze smutkiem wziąłem się za ubieranie. Wiedziałem, że to będzie dość przykre spotkanie no, ale...
Punktualnie o 19 stawiłem się pod kinem. Tam czekał na mnie już Matt. W dłoniach trzymał bukiet czerwonych róż. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Cześć. - Blondyn pocałował mnie lekko w policzek i wręczył mi kwiaty. Podał mi rękę i weszliśmy do kina. Film był naprawdę ciekawy i spędziłem miło czas, choć nadal w mojej głowie kołatała się myśl, że to jest nasze ostatnie spotkanie. Więc gdy wyszliśmy z kina mój humor nie był najlepszy.
- Coś się stało? - Zapytał Matt wyraźnie zdziwiony. Pokręciłem głową.
- W porządku. To teraz gdzie idziemy? Chciałem z tobą porozmawiać. - Błękitnooki spojrzał na mnie niepewnie, po czym poprowadził w stronę jakiejś kawiarni.
W środku zajęliśmy stolik, zamówiliśmy i zapadła między nami dość przytłaczająca cisza.
- No to, o co chodzi? - Zapytał z pogodnym uśmiechem.
- Wydaje mi się... Znaczy dzisiaj... Spotykamy się po raz ostatni.
***
Matt
 Przez cały wieczór Steven był jakiś nie swój. Nie uśmiechał się, rzadko, kiedy się odzywał. Czułem, że coś jest nie tak. Ale, gdy powiedział, że chciał porozmawiać, wiedziałem już, co to znaczy.
-...Spotykamy się po raz ostatni. - Czułem jak krew odpływa z mojej twarzy. Cholera wiedziałem! Przez moją głupotę... Właśnie tracę kogoś, kogo...Kocham. Patrzyłem przez chwilę na jego zawstydzoną twarz, po czym odezwałem się.
- Nie. Nie po raz ostatni. Tak nie może być i nie będzie. Zbyt bardzo zależy mi.... - Chłopak przerwał mi.
- To nie prawda. Nie zależy. Ani razu nie pokazałeś mi, że ci zależy. Te wszystkie twoje gesty były bardziej wymuszone. Myślisz, że ja nie widziałem jak wszystko robisz na przymus? - Nie mogłem uwierzyć. On przez cały ten czas myślał, że nasze spotkania, to jak obejmowałem go czy całowałem w policzek, że to wszystko było... Wymuszone. Pokręciłem głową.
- Nigdy, ale to nigdy nie robiłem czegoś na przymus. Spotykam się z tobą, bo mi się podobasz, przytulam cię, bo pragnę cię mieć blisko siebie, całuje cię w policzek, bo chcę ci sprawić ci przyjemność, więc nie mów mi, że mi nie zależy. Zależy mi na tobie ja... - Do naszego stolika podeszła kelnerka z zamówieniami. Zamilkłem na chwilę. Gdy kobieta odeszła i spojrzałem w oczy Stevena już wiedziałem, że on wie, co chciałem mu powiedzieć. Zresztą nawet gdyby nie wiedział to zamierzałem mu powiedzieć.
***
Steven
Czułem jak w moim sercu zbiera się coraz większa nadzieja i radość. Słysząc tą desperacje w głosie Matta i uczucie bijące z jego oczu wiedziałem już, że jednak dobrze trafiłem. Napiłem się swojej kawy, po czym podniosłem na niego wzrok.
- Ja... Przepraszam nie chciałem cię urazić czy coś. – Powiedziałem, na co blondyn odpowiedział mi szerokim uśmiechem.
- Wcale mnie uraziłeś. Powiedziałeś tylko, co myślisz o moim zachowaniu. Należało mi się. - Powiedział podsuwając mi talerzyk z ciastem. - Nie martw się tym. Później dokończymy rozmowę. - Zgodziłem się tylko i sięgnąłem po swoje zamówienie. Siedzieliśmy we względnej ciszy, co jakiś czas zerkając na siebie. Gdy wyszliśmy z kawiarni Matt wyciągnął w moją stronę dłoń.
- To, co? Chcesz to zakończyć czy idziesz ze mną porozmawiać szczerze o naszych uczuciach. - Przez chwilę patrzyłem na niego zastanawiając się, co będzie lepsze. Widząc jednak jego jasne oczy błyszczące uczuciem wiedziałem już, że nie jestem w stanie odejść.  Zbyt bardzo pozwoliłem otoczyć się tym uczuciem. Odkąd go poznałem nie było dnia bym nie myślał, choć przez chwile o nim. Nawet gdybym chciał nie mogłem się oszukiwać. Kochałem go i nie mogłem już być z dala od niego.
Złapałem jego dłoń i pozwoliłem się poprowadzić.
   Idąc pomału doszliśmy do domu blondyna. W środku mężczyzna nastawił wodę na herbatę. Usiadłem na krześle przy stole i czekałem.
- Hm... Sam nie wiem, od czego zacząć. Wiem, że czujesz się niepewnie w naszej znajomości, ale ja też nie jestem pewny. Znaczy chodzi mi o całą naszą znajomość. Choć nie... Teraz już wiem. - Powiedział. Ciężko było mi zrozumieć ten jego wywód, ale jednak miał w sobie coś.
- Mi nie chodzi o to, że jestem niepewny. Po prostu ja mam świadomość, że ty nigdy nie zwracałeś uwagi na mężczyzn i mogę być tylko chwilową fascynacją, do której teraz się zmuszasz, nie chcąc mnie zranić. - Powiedziałem starając się powiedzieć to, co czuję.
- Nie wcale tak nie jest. Zależy mi na tobie a właściwie to... Kocham cię.- Gdy usłyszałem te słowa wiedziałem, że nic mi więcej nie potrzeba.
***
Matt
Sam nie wiedziałem, co chcę mu powiedzieć. Jak mam wyrazić swoje uczucia?  Po jego słowach wiedziałem, że czuję to samo. - Kocham cię. - Steven patrzył na mnie z radością, choć można było dostrzec również niedowierzanie i niepewność. Nie przeszkodziło mu to jednak. Wstał ze swojego miejsca i powoli niczym dzikie zwierzę podszedł do mnie. Usiadł przodem na moich kolanach i objął mnie ramionami wokół szyi i uśmiechnął się.
- Naprawdę? Cieszę się wiesz? Bo ja... - Nachylił się do mojego ucha i powiedział - Też cię kocham.
 Szczęśliwy pocałowałem go w usta. Delikatnie, a równocześnie żarłocznie i zaborczo. Gdy tak trzymałem go w ramionach zaczynałem sobie zdawać sprawę z tego, że mogłem go stracić. Przycisnąłem go bliżej siebie.
- Nigdy więcej nie myśl by mnie zostawić. - Powiedziałem i znów go pocałowałem. Gdy się oderwaliśmy od siebie jego policzki były lekko czerwone. Miałem ochotę się do niego zbliżyć w TEN sposób, ale wiedziałem, że dzisiaj nie jest odpowiedni dzień. Ale miałem już inny pomysł. Wstałem od stołu i posadziłem Stevena na krześle, po czym ucałowałem go lekko w policzek. - Mam pomysł, posiedź tu przez chwilę.
  Wyszedłem z kuchni udając się prosto do łazienki. Rozejrzałem się krytycznym okiem. Wszystkie kosmetyki pochowałem do szafki. Następnie poszedłem do przedpokoju i z komody zacząłem wyciągać świeczki. Miały ode różne wielkości i kolory, ale wydawało mi się to nieważne. Chciałem coś po prostu dla niego zrobić, więc pomyślałem, że niektóre niedociągnięcia mimo wszystko nie będą istotne.
   Gdy wróciłem do łazienki wanna była w połowie pełna. Na wierzchu unosiła się piana. Uśmiechnąłem się i zakręciłem wodę. Następnie porozstawiałem wszędzie świeczki i zapaliłem je. Poszedłem jeszcze do swojej sypialni po kilka róż. Miałem szczęście, że pomyślałem i wziąłem kilka kwiatów osobno. Po drodze zgarnąłem jeszcze czyste ręczniki i bieliznę, i już wszystko było gotowe. Wróciłem do kuchni. Steven siedział z uśmiechem ustach. Czułem radość mając świadomość, że to dzięki mnie, ( choć może i Charliemu, który pomógł mi zmądrzeć). Podszedłem do niego i objąłem delikatnie.
- Chodź ze mną. - Wyszeptałem chwytając go za dłoń. Z delikatnym uśmiechem poprowadziłem go ciemnym przedpokojem do łazienki. Gdy tylko przekroczyliśmy jej próg chłopak otworzył szerzej oczy. - Podoba się? Chętny na kąpiel?
***
Steven
 Kiwnąłem głową. Po chwili zacząłem się rozbierać. Czułem się jednak skrępowany. Matt widząc to odwrócił się tyłem do mnie. Czym prędzej, więc z tego skorzystałem. Rozebrałem się i wskoczyłem do wanny pełnej ciepłej wody. Czułem jak na moje usta wkrada się po raz kolejny uśmiech. Właśnie siedziałem w wannie pełnej wody otoczony przez pachnącą pianę i płatki róż. W momencie, gdy blondyn stanął przede mną w swojej całej okazałości poczułem jak na moje policzki wkrada się rumieniec. Nie chcąc jednak okazać zawstydzenia przesunąłem się tylko trochę do przodu by zrobić mu miejsce.
- Chodź tu do mnie. – Powiedział, gdy tylko się usadowił za moimi plecami. Odsunąłem się do tyłu i gdy Matt objął mnie ramieniem oparłem się o jego tors. Odetchnąłem głęboko. Przez pewien czas siedzieliśmy w ciszy. W końcu postanowiłem się jednak odezwać.
- Tooo... Teraz będziemy już razem? - Sam nie wiedziałem, o co chcę zapytać i powiedzieć.
- Tak nie planuję nic zmieniać. Wiem, że cię kocham i będę już na zawsze trzymał przy sobie. Chcę wiedzieć o tobie jak najwięcej. - Powiedział całując mnie w czubek głowy. Zamyśliłem się, a potem postanowiłem, że chyba mogę mu nawet, co nieco opowiedzieć o sobie.
- Chcesz o mnie wiedzieć wszystko? W zamian ty też musisz mi o sobie opowiedzieć jak najwięcej. - Matt kiwnął tylko głową, więc zacząłem opowiadać. - Pochodzę ogólnie z małej miejscowości, ale to już wiesz. Mój tata jest właścicielem jednej z największych firm budowlanych, ale nie mam z nim kontaktu. Gdy dowiedział się, że jestem gejem stwierdził, że nie miał nigdy syna. Mama stanęła po mojej stronie. Niedawno poznała fajnego faceta. Jest z nim szczęśliwa, a ja razem z nią. Poza tym odkąd tu zamieszałem czuje się bardziej spełniony i szczęśliwy niż mieszkając w rodzinnym mieście. - Powiedziałem przymykając oczy. W głowie miałem ciągle wspomnienia moich kłótni z ojcem.
- Ja urodziłem się tutaj, choć bardziej na obrzeżach. O czym też wiesz.  Z rodzicami mam naprawdę dobre kontakty. Zawsze mnie akceptowali. Gdy jakiś czas temu powiedziałem im, że podoba mi się pewien chłopak nie mieli problemu by to przełknąć. - Powiedział równocześnie jeżdżąc namydlonymi dłońmi po moich ramionach. Kiedy mnie tak przytulał czułem się cudownie. Dzięki temu odważyłem się powiedzieć.
- Wiesz ja nie miałem tego farta. Ojciec się dowiedział przez przypadek. Po tym mnie męczył, ciągle mówiąc, że powinienem się zacząć rozglądać za jakąś odpowiednią kandydatką na matkę moich dzieci. Szukałem pocieszenia. Zacząłem się spotykać z naprawdę fajnym chłopakiem. Mówiłem ci o nim. Wiesz, dzięki niemu czułem się o wiele lepiej. Zastanawiałem się długo jak powiedzieć o tym rodzicom, ale... Skończyło się na tym, że pomógł mi przypadek. Rodziców miało nie być cały dzień, więc zaprosiłem Allena do domu. Siedzieliśmy w ogrodzie, rozmawialiśmy i w pewnym momencie pochylił się i pocałował mnie. Odwzajemniłem pocałunek zadowolony, gdy nagle usłyszałem oburzony okrzyk mojego ojca. Potem były tylko kłótnie i wyzwiska. W końcu mama nie wytrzymała i powiedziała, że się z nim rozwodzi. A ja szukałem pocieszenia i wsparcia w jego ramionach. I wiesz początkowo tak było, ale potem zaczął się zmieniać. A potem się okazało, że mnie zdradza i to był koniec. Potem były tylko łzy. Najgorsze było to, że, mimo iż ja widziałem jak się całuje z innym to on wydzwaniał twierdząc, że tak nie było. Wydzwaniał, przychodził i błagał, a równocześnie dalej zdradzał. W końcu powiedziałem dość i się przeprowadziłem zmieniając numer telefonu. - Matt przytulał mnie mocno do siebie chcąc dać mi w ten sposób wsparcie.
- No to teraz ja wyjmuje wszystkie brudy.  Wcześniej podobały mi się dziewczyny. A właściwie założyłem, że tak jest. Od tak po prostu się uparłem, że znajdę sobie żonę taką, jaką ma mój ojciec i koniec. Nie miałem ich wielu, bo po prostu liczyłem, że spadnie to uczucie na mnie jak grom z jasnego nieba. No i któregoś razu wydawało mi się, że to jest właśnie to uczucie. Poznałem ją przez przypadek. Zaprzyjaźniliśmy się, a potem stwierdziłem, że jest to chyba coś większego. Nie było może takie bum jak zawsze myślałem, ale jednak. Było nam dobrze. Byłem świeżo po studiach, miałem dobrą pracę, własne mieszkanie, ona miła i ułożona studentka. Po pół roku spotykania się, zamieszkała ze mną. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. No, ale się trochę przeliczyłem. Jakoś trzy miesiące po jej przeprowadzce do mnie miałem wyjazd służbowy. Miało mnie nie być tydzień no, ale skończył się szybciej. Wróciłem do domu i znalazłem ją w mojej sypialni w łóżku z jakimś facetem. Myślałem, że mnie coś rozsadzi. Przez cały czas, jaki u mnie mieszkała zajmowała osobną sypialnie. A w momencie, gdy mnie nie było gziła się z jakimś facetem właśnie w mojej sypialni. Byli tak sobą zajęci, że nawet nie zwrócili uwagi na to, że jestem. Ona mówiła mu jak go kocha, i że niedługo nie będzie musiała być już ze mną. Wystarczy, że dam jej jeszcze trochę kasy. Krew się we mnie gotowała. - Słuchałem go, rozumiejąc, że nie tylko ja miałem pecha. - Gdy chrząknąłem głośno oderwali się. Wygoniłem gościa zapowiadając, że muszę tylko porozmawiać z jego dziewczyną. Gdy ten wyszedł... Zwyzywałem ją. Nigdy nie odniósłbym się tak do kobiety, ale wtedy czułem się okropnie. Powiedziałem, że jest dziwką, kurwą i materialistką. Pierwszy raz nerwy mi tak puściły. Gdy się ubrała wyrzuciłem ją za drzwi razem z jej wszystkimi rzeczami, które zdążyłem spakować.  No i to był koniec. Później znów praca i wiesz ciągnąłem to wszystko dość kulawo, ale odkąd cię poznałem zrozumiałem, co znaczy trzaśnięty przez piorun. Gdy cię zobaczyłem wiedziałem, że moje wcześniejsze związki były niczym. - Uśmiechnąłem się słysząc to i pocałowałem go w usta.
***
 W wannie przesiedzieliśmy jeszcze trochę czasu, a potem poszliśmy do mojej sypialni. Gdy ułożyliśmy się w łóżku odetchnąłem głęboko i przytuliłem Stevena do siebie. Byłem zadowolony. Chłonąłem ciepło mojego chłopaka i cieszyłem się, że ta noc nie jest naszą ostatnią. Że będę mógł już zawsze czuć jego bliskość.
Beta: Damiann


czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 15

Dziękuję za komentarze *.*

Charlie
  Od mojego powrotu do domu minął pond tydzień. Przez ten czas mój kochanek nie przestawał mnie przepraszać. Mimo że rozmawialiśmy i oboje doszliśmy do wniosku, że to było głupie nieporozumienie, to nie odpuszczał, a ja czułem się niczym książę. Andrew nie przestawał mnie na każdym kroku rozpieszczać. Był na każde moje skinienie. Zachowywał się cudownie. Choć pomaganie mi w najprostszych czynnościach nieraz mnie irytowało. Wiedziałem jednak, że nie robi tego, by mnie zdenerwować.
 Był jednak mały problem, który burzył całą tą piękną sytuację. Wiadomości od tajemniczego ,,przyjaciela” nie przestawały napływać. Były w nich różne historyjki, co do mnie i moich ,,jedno-nocnych kochanków”. Ciężko mi było uwierzyć, że komuś aż tak zależy na naszym rozstaniu. Właśnie nakładałem jedzenie Mefisiowi, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę. - Andrew wyszedł z łazienki i poszedł otworzyć. Postawiłem kotu miskę z jedzeniem i miałem zamiar iść zobaczyć kto przyszedł, gdy usłyszałem:
- Oscar?! A ty co tu robisz, do cholery? - zamarłem.
- Och, Andrew, tak mi przykro - powiedział. Zmarszczyłem brwi ,,Przykro?" - Jestem pewny, że jest ci przykro w związku z Charliem. Nie rozumiem, jak mógł ci to zrobić. Zarzekł, że cię kocha, a co zrobił. Zdradził cię.  Wiem, że nadal nie chcesz mi uwierzyć, ale ja cię nie zdradziłem, dlatego postanowiłem cię wesprzeć. - Przez chwilę mój umysł odmawiał mi posłuszeństwa, jednak po chwili zaczął pracować to na najwyższych obrotach. Krew we mnie wzburzyła. ,,To on! To on to wszystko wymyślił. Próbował mi go odebrać, tak jak obiecał! Oj, już ja mu pokarzę!”

***
Andrew
   Patrzyłem nadal z niedowierzaniem na szatyna. Chciałem właśnie coś powiedzieć, ale ubiegła mnie moja kruszyna, która wyleciała z kuchni niczym strzała puszczona z procy.
- Ty draniu, myślałeś, że się nie domyślę? - wykrzyknął w zaskoczoną twarz Oscara. - To ty. To przez cały czas ty wysyłałeś te wiadomości. Skąd byś inaczej wiedział, że się kłóciliśmy i Andrew podejrzewa mnie o zdradę? - ręce mu się trzęsły ze zdenerwowania, a twarz aż poczerwieniała. - Wszystko jest już jasne. Przecież mówiłeś mi, że nawet nie zauważę, kiedy on znów będzie twój. Może i by ci się udało, ale spóźniłeś się. My się dogadaliśmy i jesteśmy szczęśliwi! - szatyn zmrużył groźnie oczy.
- Nie bądź śmieszny, krasnalu, i nie mów, że to moja wina, że się puściłeś! W ogóle, nie wiem, co ty tu robisz. Czyżby twój kochaś nie chciał ci uwierzyć, że dziecko jest jego i wyrzucił cię?! - zapytał. Widząc, że taka rozmowa coraz gorzej wpływa na Charliego, postanowiłem to zakończyć. 
- Koniec z tym. Oscar wynoś się i przestań. To nic ci nie da. Ja i tak do ciebie nie wrócę - powiedziałem. Chłopak, słysząc to, zazgrzytał wściekle zębami, odepchnął mnie na bok i uderzył rudowłosego pięścią w policzek. Gdy chciał wymierzyć kolejny cios, byłem już obok. - Radzę ci stąd wyjść, bo inaczej wezmę policję. Wszystkie listy jakie zostały do mnie przesłane mam schowane. Jeśli trzeba będzie, zgłoszę, że nas prześladujesz. - Szatyn patrzył na nas jeszcze chwilę błędnym wzrokiem, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami. Pochyliłem się nad Charliem i ostrożnie wziąłem go na ręce. Chłopak wtulił się we mnie, przymykając oczy.
- Bardzo boli? - zapytałem, idąc w stronę łazienki. Tam posadziłem rudowłosego na pralce i sięgnąłem po apteczkę. 
- Nie bardzo - powiedział drżącym głosem. Odwróciłem się w jego stronę i pocałowałem delikatnie w zaczerwieniony policzek.
- No, oczywiście, że nie bardzo. Bo ty potrafisz wszystko znieść, prawda, kruszyno? - zapytałem, przytulając go lekko. Gdy ten nareszcie się uśmiechnął sięgnąłem do apteczki po maść na opuchliznę oraz stłuczenia i ostrożnie zacząłem ją wcierać w policzek rudowłosego.
- Myślisz... myślisz, że on nareszcie da sobie spokój? - zapytał.

***
Charlie

   Parzyłem na niego wyczekująco. Jakby nie patrzeć, był z szatynem przez ostatnie trzy lata, więc wydawało mi się, że będzie wiedział co nieco.
- Hmm... powiem ci tak. Jeśli moje słowa do niego dotarły, z pewnością da sobie spokój. Ale jeśli nie... nie wiem. Wiesz, mi się zdaje, że on ma jakiś problem. Przez ten czas, jaki z nim byłem, wiesz... zależało mi na nim. Nie będę kłamać.- Kiwnąłem głową. Wiedziałem, że on mimo wszystko nie potrafiłby bawić się czyimiś uczuciami.- Oscar zawsze miał do mnie jakiś dystans. Nie raz chciałem z nim porozmawiać o jego rodzinie. Widziałem, że to są dla niego ciężkie wspomnienia, więc chciałem mu pomóc. On jednak nie chciał rozmawiać. Wiesz, wydaje mi się, że on potrzebuje pomocy, ale mojej nie chciał przyjąć.- Zamyśliłem się na chwilę. Jakby się tak zastanowić, to Oscar był zranioną i samotną osobą. Nie wiadomo, jakie ma stosunki rodzicami. Gdy się tak zastanowiłem, to zaczynałem mu współczuć.
- Szkoda mi go - powiedziałem, schodząc z pralki. Andrew spojrzał na mnie zaskoczony.- Nie patrz się tak. Po tym, co mi powiedziałeś, wydaje się być strasznie samotną i zamkniętą w sobie osobą - powiedziałem. Poszliśmy do kuchni. Tam wziąłem się za szykowanie obiadu, gdyż mieliśmy w planach wyjść. Brunet siedział cicho przy stole, najwyraźniej nad czymś myśląc. Po chwili jednak zerwał się z miejsca i poszedł do naszej sypialni.

***
Andrew
  W mojej głowie wciąż pobrzmiewały słowa Charliego. ,,Wydaje się być strasznie samotną osobą...” Z każdą chwilą zaczynałem dochodzić do wniosku, że on ma rację. Mimo że tyle razy próbowałem się do niego zbliżyć, to... nigdy mi na to nie pozwalał. Zbyt bardzo zamknął się na innych. W tym momencie po mojej głowie krążyło wiele pytań. Choćby, jaka jest jego przeszłość. Co z jego rodzicami? Gdy tak myślałem, spojrzałem na Charliego. Co by było, gdybym się do niego nie odezwał w przedszkolu? Przecież ja również byłem samotny. Unikałem dzieci, a jednak, gdy zobaczyłem rudowłosego, moja zapora pękła. Wydawał się być naprawdę samotny i smutny. Był nowy, a nikt nie chciał się z nim bawić. Jednak ja zechciałem. W tym momencie zaczęło do mnie docierać, że jestem teraz taki, jaki jestem, tylko dzięki mojej kruszynie. Zerwałem się z miejsca i czym prędzej poszedłem do naszej sypialni. Zacząłem przeszukiwać szuflady, aż w końcu znalazłem małe ciemno-zielone pudełeczko. Otworzyłem je. W środku nadal leżała srebra obrączka. Cała była wyłożona cyrkoniami. Mimo że dość prosta, to właśnie to było w niej piękne. Kupiłem ją jakiś miesiąc po przeprowadzce Charliego do mnie. W tym samym jednak czasie dostałem pierwszą wiadomość. I tak był on schowany w szufladzie przez ponad miesiąc. Odetchnąłem głęboko. Wiedziałem, że tego chcę. Nie wyobrażałem sobie dnia bez niego. Był moim najlepszym przyjacielem, kochankiem, ukochaną osobą, a już nie długo rodzicielem mojego dziecka. Wyszedłem z sypialni i poszedłem z powrotem do kuchni.
- Andrew, wszystko w porządku? Wyszedłeś tak... - zamilkł, gdy zobaczył, co ja robię. Uklęknąłem przed nim, po czym z delikatnym uśmiechem ująłem jego dłoń.
- Wiesz, zrozumiałem dzisiaj, że gdyby nie ty, ja również był bym samotną i zamkniętą w sobie osobą. Dopóki cię nie poznałem stroniłem od innych - powiedziałem, po czym wyciągnąłem z kieszeni pudełeczko. - Kupiłem go jakiś czas temu, ale przez moją głupotę nie trafił on szybciej do ciebie.- Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem: - Charlie... wyjdziesz za mnie? - zielonooki wpatrywał się we mnie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym pokiwał głową i powiedział:
- Spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale... nie tego. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Ale mówię od razu, ślub dopiero jak urodzę. Nie będę wyglądał jak orka w tak ważnym dla mnie dniu. Poza tym, chcę, by nasze maleństwo było na zdjęciach.- Kiwnąłem zadowolony głową i włożyłem na jego palec pierścionek. Ucałowałem jego dłoń i przytuliłem policzek do jego brzucha. Wszystko idzie ku dobremu.

***
Oscar

  Szedłem wściekły ulicą. Pieprzony krasnal! Zniszczył mi wszystko. Plan był idealny... a jednak musiał nie wypalić! Bo on przecież tak go kocha, że nigdy by nie zdradził. Co za brednie! Miłość można brać, nie dawać. Moi rodzice od zawsze tak postępowali wobec mnie. Przyjmowali uczucia jakimi ich darzyłem, ale nie dawali nic w zamian. Czy to coś złego? Nie sądzę. Takie jest po prostu życie. Jak to mówiła moja mama. Ech... Ale zacznijmy od początku. 
Jestem Oscar, syn znanej modelki Viollet Black-Fosters i znanego reżysera Williama Fostersa. Jestem ich beznadziejnym synem, który jest niewdzięczny i nie kontaktuje się z nimi. Jestem tym, który doprowadza matkę do, łez. Między innymi, to od nich słyszę, gdy do nich dzwonię. Pochodzę z bardzo znanej rodziny, ale mało kto o mnie wie. Moi rodzice poznali się na jakiejś imprezie śmietanki towarzyskiej. Jedna noc, jeden głupi wybryk i przyszedłem na świat ja. Moi  rodzice długo to przede mną ukrywali. Udawali kochającą się rodzinę, kiedy byli w domu, a jak ich nie było, to zawsze były przy mnie ,,ciocie”. Gdy miałem dziesięć lat, moi rodzice postanowili się rozwieść. Matka tego dnia, chcąc świętować, upiła się z przyjaciółkami, a potem jak za bardzo nic już nie kontaktowała, powiedziała mi że byłem głupią wpadką. Mówiła, że wcale mnie nie kochają. Ja głupi chciałem wierzyć, że to nieprawda i starałem się jeszcze bardziej. Okazywałem im szacunek, miłość, zdobywałem najlepsze stopnie. Oni jedynie potrafili mnie oddawać sobie z rąk do rąk. Gdy mieszkałem z matką, nie raz widziałem, jak upija się z koleżankami albo jak sprowadza do domu swoich nowych kochanków. Projektantów, menadżerów i inne ,,przepustki”, by nie wypaść z obiegu. Kiedy natomiast zamieszkałem u ojca, przez dom przewijali się kumple od narkotyków, alkoholu. Częstymi gośćmi byli tez młodzi aktorzy, bądź aktorki, chcący wziąć udział w filmie. Ojciec zamykał się z nimi w sypialni na całe wieczory i noce. Byłem dzieckiem, nie rozumiałem tego. Ale będąc już starszym, zrozumiałem za wiele. Mój szacunek do nich podupadł, a po pewnym czasie zniknął. W wieku siedemnastu lat wyprowadziłem się do swojego pierwszego kochanka. Było to proste wyjście. Rozkochałem w sobie tego głąba, przez rok dawał mi wszystko, co chciałem, nie oczekując nic w zamian. Gdy jednak stał się nudny, znalazłem sobie nowego. Było tak kilka razy. Ale Andrew, oprócz tego, że dawał mi pieniądze, miejsce do spania i traktował jak coś pięknego, czym można się chwalić, okazywał mi też uczucia, których nigdy nie widziałem. Nic więc dziwnego chyba, że chcę tego więcej. Ale teraz sam nie wiem, co mam zrobić, by móc go odzyskać. On przecież  nie zostawi tego rudzielca. W końcu mają mieć dziecko. Wzdrygnąłem się mimowolnie. Taka mała istota jest zbędna w moim życiu. To nie dosyć, że poród boli, to jeszcze takie dziecko śmierdzi, brudzi i tylko wykorzystuje swoich rodziców, poza tym, ja bym się nie nadawał na rodzica. Moja matka zawsze mi to wszystko powtarzała i dochodzę do wniosku, że miała rację.
  Wszedłem do swojego mieszkania. Nie było ono idealne. Było raczej dość obskurne, ale odkąd nie mieszkam z Andrew, nie mogę sobie pozwolić na nic lepszego, bo muszę przecież opłacić studia i coś jeść. Gdy mieszkałem z moim kochankiem pieniądze szły na studia, drogie ubrania i kosmetyki, a teraz? Szkoda gadać. Ale na pewno nie zadzwonię do ojca, by zaczął wysyłać mi więcej. Nie dam skurwysynowi satysfakcji. Gdy przeszedłem się po mieszkaniu, poczułem wzbierającą we mnie złość i żal. Po moich policzkach pociekły łzy. Przydało by się, by ktoś tu ogarnął. Ja się do tego nie nadaję, ale... no cóż będę musiał dzisiaj wyjść i poszukać sobie nowego frajera. Poszedłem do łazienki. Tam starannie ułożyłem włosy, ubrałem się seksownie, lekki makijaż, by przyciągać wzrok nawet facetów heteroseksualnych i mogłem wyjść na łowy.
  W klubie wcale nie było trudno wyhaczyć kilku zainteresowanych facetów. Flirtowałem i kusiłem, wypytując przy okazji każdego o potrzebne mi informacje. Gdy byłem nareszcie pewny jednego z nich, postanowiłem działać. Trochę więcej alkoholu i  byliśmy u niego w domu. Wiedziałem, że na jedzeniu i rozmowie się nie skończy. Na seksie też nie, bo ja nie pozwolę. Widząc, jak bogato wygląda jego dom, nie mogłem pozwolić, by mi uciekł. Sporo czasu spędziliśmy przy stole, jedząc. Pytał mnie o różne rzeczy, nie zastanawiając się, czy kłamię. Sam opowiadał mi o swoich osiągnięciach w pracy i innych takich. Nie wspominał jednak o rodzinie, więc mogłem być pewny, że będzie to układ taki, jak zwykle. Pieniądze, seks. Nic więcej. Poza tym, co się może liczyć?
  Gdy wylądowaliśmy w jego sypialni. Uśmiechnąłem się do niego kusząco, zakładając maskę uwodziciela. Chciałem, by mu się spodobało, by nie chciał mnie zmienić przez długi czas. Zaczęliśmy się rozbierać, całując na przemian. Pobudzał mnie na okrągło, najwyraźniej chcąc sprawić mi przyjemność. Szczerze, nigdy nie wyciągałem przyjemności z seksu, ale zawsze umiałem zrobić dobrą minę do złej gry. Tym razem nie było inaczej. Jęczałem i wiłem się pod jego dotykiem, co najwyraźniej mu się podobało. Szybko przeszedł do przygotowania mnie. Gdy byłem już pewny, że będzie chciał przejść do rzeczy, on uśmiechnął się i sięgnął do jednej z szuflad w komodzie obok łóżka. Po chwili ujrzałem dość skąpy, czarny strój pokojówki. Jęknąłem w myślach. 
- Wiesz, jesteś tak zgrabny, a przy tym śliczny. Myślisz, że mógłbyś...? - kiwnąłem głową, przyklejając na swoją twarz urzekający uśmiech. Poszedłem do łazienki. Tam opłukałem lekko twarz i wcisnąłem na siebie czarne szmatki. Nie lubiłem nigdy takich ciuszków. Zdawało mi się wtedy, że robię za ekskluzywną dziwkę. Nie mówię, że nie posiadam świadomości, że właśnie tym jestem, ale jednak... no cóż, ważne, żeby miał portfel otwarty. Gdy wróciłem do sypialni, facetowi stwardniał jeszcze bardziej. Było to widać wyraźnie, mimo jego dość skromnych rozmiarów. No, ale jak się nie ma co się lubi, to... no właśnie.
 Położyłem się obok niego, lekko podwijając spódnicę w prowokacyjny sposób. John, jak mi się przypomniało, uśmiechnął się perwersyjnie. Mdliło mnie trochę, jak na niego patrzyłem, co mogło oznaczać, że tym razem upadłem dość nisko. Brunet powoli rozwiązywał wszystkie kokardki, ciesząc się tym, co widział. Starałem się nie zwracać zbytniej uwagi na jego wyczyny, pamiętając jednak o odpowiednich reakcjach. Początkowo było dość subtelnie, przynajmniej dopóki nie poczułem, jak coś boleśnie dużego rozciąga moją dziurkę. John przytrzymywał dość duży wibrator. Czułem, jak jestem rozciągany w coraz bardziej bolesny sposób. Gdy w miarę się przyzwyczaiłem, poczułem, jak on sam wchodzi we mnie, jęknąłem głucho z bólu.
- Co, piękny? Wiem, po co tacy, jak ty przychodzą. Będziesz dostawał pieniążki, możesz tu nawet mieszkać, ale... - mocne pchnięcie spowodowało, że zachłysnąłem się powietrzem. Nigdy nie miałem chyba takiego pecha. -...musisz dawać mi to, co chcę. Rozumiemy się? - kiwnąłem głową, za co dostałem mokry pocałunek. Następnie czułem tylko mocne pchnięcia. Nie zwracałem na nie jednak dużej uwagi. Wiedziałem, że mi się opłaci. Po dość brutalnym seksie, zadowolony brunet przykrył mnie i podszedł do okna z papierosem.
- Wiesz, ładny jesteś, aż mi ciebie szkoda. Czemu sobie kogoś nie poszukasz? - zapytał obojętnym głosem.
- Nie będę sobie kogoś szukać, bo ja NIE potrafię kochać. Uczucia mi są zbędne - powiedziałem, starając się brzmieć pewnie, mimo dość dużego bólu w dolnych partiach ciała.

- Hmm, trudno. Ja też nie kocham, ja się dobrze bawię. Twój pech, że na mnie trafiłeś. Bo oprócz pieniędzy, nic ci nie dam. Zdechniesz prędzej czy później. - Odwróciłem się do niego plecami, przymykając oczy. Nieważne. Nic nie jest ważne. Nie istnieje coś takiego, jak miłość. Matka zawsze miała rację. W tym wypadku również się nie myliła, a nie długo i ten pierdolony rudzielec się o tym przekona. Na pewno.