Bardzo dziękuję za komentarze. Liczę, że dzisiejszy rozdział się wam spodoba :) Co do Owocnej terapii to tak jak wspominałam rozdział powinien pojawić się jutro choć może być mały poślizg ( Oli-chan musi go sprawdzić )
Charlie
Biegłem,
nie patrząc na przechodniów, przechodzących obok mnie. Po mojej
twarzy spływały słone krople bólu i upokorzenia, jakie gdzieś w
głębi odczuwałem. Gdy dobiegłem nareszcie do domu, zamknąłem
drzwi na zamek zostawiając klucze, aby nikt nie próbował wchodzić
tutaj. Chciałem być sam. Cały świat wydawał mi się teraz jakiś
szary, a moje życie tylko pustą egzystencją. Ręce mi się
trzęsły, ale mimo to, sięgnąłem po komórkę.
,,-Halo."-
w słuchawce usłyszałem głos Luny, która pracowała
na drugie zmiany w bibliotece.
,,-Hej,
Luna, tu Charlie, z tej strony. Słuchaj... mogłabyś mnie jutro
zastąpić? Ja nie czuje się najlepiej. Wiem, że masz jutro wolne,
ale...- dziewczyna przerwała mi w połowie zdania.
,,-Nie
ma sprawy. Nie przejmuj się i kuruj. Muszę kończyć. Nie martw
się, jutro pójdę za ciebie. Na razie.- powiedziała i się
rozłączyła.
Odetchnąłem
głęboko i poszedłem do sypialni. Telefon wyłączyłem i odłożyłem
na szafkę, a potem tak, jak stałem położyłem się do łóżka.
Ukryłem twarz w poduszce, zaciskając powieki, spod których nadal
wypływały łzy.
,,Żeby
tylko zasnąć, żeby tylko zasnąć..."
***
Gdy
rano otworzyłem oczy, nie czułem żadnej ulgi. Serce nadal było
roztrzaskane, a pod powiekami nadal czułem łzy. Podniosłem się
niechętnie z łóżka i poszedłem do kuchni. Zrobiłem sobie jakąś
kanapkę, a potem poszedłem do łazienki. Odkręciłem zimną wodę
i w ubraniach wszedłem do wanny. Woda oblała mnie zimnym
strumieniem. Zatrzęsłem się, a potem skuliłem i usiadłem w
kącie, pozwalając się moczyć.
,,Nie
rozumiem, wiem, że on mnie nie kocha, ale
przecież byliśmy przyjaciółmi. Myślałem, że mi
ufa, a on ukrył przede mną prawdę.
Wiem, że od początku mu odradzałem ten związek, ale
mimo to powinien... powinien mi powiedzieć. Ja, nie
wiem, co mam robić. Nie mogę być przy nim blisko,
poza tym to za bardzo boli. Ja i tak nie mam dla niego takiego
znaczenia. Czy to znaczy, że... nadszedł mój
koniec?"
Kiedy
wyrwałem się z otępienia, zobaczyłem, że moja skóra jest już
sina z zimna. Nie wiedziałem, ile minęło czasu, ale nie było to
ważne. Wyszedłem z wanny, ściągając z siebie ubrania i
zostawiając na podłodze. W mojej głowie coraz bardziej klarował
się pomysł. Poszedłem z kuchni i wyciągnąłem z szuflady mały,
ale ostry nożyk. Poszedłem do sypialni i usiadłem na łóżku w
pościeli. Miała ona dokładnie taki sam kolor, jak oczy Andrewa.
Mój ukochany odcień brązu. Położyłem się, niespokojnie patrząc
na nóż w mojej dłoni. Po chwili, przypominając sobie słowa
Oscara i kłamstwo ze strony Andrewa, zacisnąłem oczy i zrobiłem
pierwsze nacięcie. Bolało, jak cholera. Po moich policzkach
popłynęły łzy bólu, żalu, ale także i… ulgi? Zrobiłem
kolejnych parę nacięć, po czym ułożyłem się w pozycji
embrionalnej i zamknąłem oczy.
,,A
teraz, czas na sen, z którego nawet mój ukochany książę
mnie nie obudzi. Mam nadzieję, że zatęsknisz za mną choć trochę
oraz wybaczysz, że nie jestem na tyle silny, by być
przy tobie tak, jak obiecaliśmy sobie kiedyś. Mam
nadzieję, że będziesz, mimo wszystko, szczęśliwy.
I że mi się uda… Kocham cię, Andrews."
Pomyślałem, choć byłem już zamroczony, po chwili otuliła mnie
na reszcie wymarzona ciemność.
***
Andrew
Patrzyłem
za biegnącym Charlie, nie wiedząc, co mam zrobić. Odwróciłem się
niechętnie w stronę szatyna.
-Co
to miało być, do cholery?! Coś ty mu nagadał?!- zapytałem
wściekły nie na żarty. Chłopak uśmiechnął się przebiegle.
-Jak
to, co? Pozbywam się konkurencji. Zrozum, że nie chcę z ciebie
rezygnować, a na drodze naszego szczęścia stał ten rudy krasnal.-
czułem, że nerwy mi puszczają, odsunąłem się jak najdalej od
chłopaka bojąc się, że zrobię mu krzywdę.
-Posłuchaj
mnie uważnie. Nie chcę cię tu więcej widzieć. Nie dzwoń, nie
pisz. Nie chce cię. A jeśli moja przyjaźń z Charliem przez ciebie
ucierpi, pożałujesz.- powiedziałem i wszedłem do salonu. Zebrałem
jego rzeczy i wyrzuciłem za drzwi. Oscar spojrzał na mnie
zszokowany, po czym z wysoko uniesioną głową wyszedł na zewnątrz.
Wściekły,
wziąłem kubek z ławy i rzuciłem nim przez cała długość
pokoju. Odetchnąłem po raz kolejny, by choć trochę się uspokoić
i sięgnąłem po komórkę. Wybrałem numer do Charliego, ale
odezwała się poczta. Pierwszą moją myślą było pójście do
niego, ale wiedziałem, że chłopak może nie najlepiej zareagować
na mój widok. Nie wiedziałem, czy on w ogóle biedzie chciał mnie
jeszcze widzieć. Miałem świadomość, że on nigdy nie tolerował
kłamstwa i mogłem się tylko domyślać, jak on się teraz czuje.
Z
każda minuta miałem coraz gorsze przeczucia. Pełen niepokoju
godzinę później położyłem się spać.
***
Gdy
tylko rano otworzyłem oczy, moje myśli zaczęły krążyć wokoło
Charliego. Podniosłem się z łóżka, mając zamiar złapać
chłopaka w jego domu przed pracą. Gdy wszedłem do łazienki i
spojrzałem do lustra, mogłem powiedzieć bez ogródek, że wyglądam
koszmarnie. Zmartwienie, jakie mnie nie opuszczało przez cała noc,
a także poczucie winy, nie pozwoliło mi spać spokojnie.
Wyszykowałem się czym prędzej, by móc zobaczyć się nareszcie z
rudowłosym.
Gdy
dotarłem do jego mieszkania i zapukałem do jego drzwi, nie
otrzymałem nic poza ciszą. Nie zdecydowany do końca, czy to dobry
pomysł, wyciągnąłem klucze z kieszeni. Spróbowałem otworzyć,
ale zamek ani drgnął. Wiedziałem, co to znaczy. Charlie chce być
sam. Opuściłem głowę i zszedłem schodami w dół. Nie spiesznym
krokiem ruszyłem w stronę biblioteki. Mając nadzieję, że chociaż
w pracy uda mi się z nim porozmawiać.
Będąc
pod biblioteka, miałem właśnie zamiar otworzyć drzwi, gdy
pojawiła się w nich nagle Luna.
-A
ty co tu robisz? – zapytałem zdziwiony.
-Jestem
na zastępstwie. Charlie dzwonił do mnie wczoraj i prosił, bym go
zastąpiła. Mówił, że nie najlepiej się czuje.- powiedziała,
wpuszczając mnie do środka. Poczułem, jak zimny dreszcz przechodzi
mi po plecach, a niepokój, który dręczył mnie wczoraj, powrócił
ze zdwojoną siłą.
Przez
cały czas, jaki spędziłem w pracy, czułem się jak zombie. Gdy
nareszcie zamknęliśmy bibliotekę, po krótkim pożegnaniu z
dziewczyną, czym prędzej ruszyłem do domu Charliego.
Gdy
zapukałem do drzwi, po raz kolejny nie zostały one otworzone.
Czując coraz większy niepokój, wyjąłem klucze wsadziłem je, a
gdy zamek po raz kolejny się nie poruszył pchnąłem klucz mocniej
do środka. Gdy tylko usłyszałem brzdęk z tamtej strony, czym
prędzej przekręciłem klucz i wszedłem do środka. W mieszkaniu
panował zaduch. Podłoga od toalety, aż do sypialni chłopaka była
mokra, wiec tam skierowałem swoje kroki. Gdy otworzyłem drzwi i
spojrzałem na łóżko, aż przystanąłem przerażony. Charlie
leżał na łóżku w pozycji embrionalnej z… pociętymi
nadgarstkami. Był blady, a wokoło niego było sporo krwi.
Podbiegłem do niego, sprawdzając tętno.
,,Żyje.”
Poczułem
ogromna ulgę, czym prędzej pobiegłem do łazienki po jakieś
bandaże, po drodze wyciągając telefon i dzwoniąc na pogotowie.
Gdy wróciłem do pokoju z apteczką, przyklęknąłem i starając
się jak najsprawniej, zacząłem owijać nadgarstki chłopaka
białymi opatrunkami, starając się zatamować krwawienie. Ręce mi
się trzęsły, ale starałem się opanować, pamiętając, że muszę
pomóc chłopakowi. Gdy po pięciu minutach do mieszkania weszli
ratownicy, czułem, jak z mojego serca opada choć cześć ciężaru.
-Zabieramy
go do Głównego Szpitala.- powiedział jeden z mężczyzn.
-Czy
mogę się zabrać z wami? Jestem jego najlepszym przyjacielem.- ten
popatrzył na mnie przez chwilę, po czym pokiwał głową. Gdy
zapakowali do ambulansu nosze z nieprzytomnym chłopakiem, wsiadłem
do środka, od razu siadając obok łóżka, na które został
przełożony. Gdy na niego spojrzałem, poczułem, że moje serce
pęka na kawałki. Jego zawsze uśmiechnięta, zaróżowiona,
obsypana drobnymi piegami twarz była teraz biała, niczym
prześcieradło. Policzki wydawały się wręcz zapadnięte. Włosy
smętnie opadały wokoło głowy. Nie mogąc dłużej wytrzymać tego
bólu, ukryłem twarz w dłoniach.
Piętnaście
minut później, gdy nareszcie dotarliśmy do szpitala, ratownicy od
razu zawieźli go do jakiejś sali. Za nimi wszedł jakiś lekarz, a
do mnie podeszła pielęgniarka.
-Proszę
usiąść, jak wszystko zostanie sprawdzone, jestem pewna, że
wyjdzie do pana lekarz.- powiedziała i odeszła, a ja wyciągnąłem
już po raz któryś dzisiaj telefon.
,,-Halo?”-
usłyszałem glos Alice w telefonie.
,,-Cześć,
Alice, tu Andrew. Ja… znaczy… - sam nie wiedziałem co mam
jej powiedzieć.
,,-Hej,
co się dzieje?- zapytała wyraźnie zmartwiona,
słysząc mój głos.
,,-Ja,
sam nie wiem, co się stało…dlaczego…
ale ja znalazłem Charliego… jego łóżko
było we krwi i… teraz jestem w szpitalu.-
powiedziałem zdławionym głosem.
,,-O,
mój… w porządku, za chwilę będę w szpitalu, tylko powiedz, w
którym.
,,-W
Głównym. Ale Alice możesz powiadomić
waszych...?- nie zdarzyłem nic więcej powiedzieć.
,,-Tak,
powiadomię. Siedź i tam czekaj.-
powiedziała i rozłączyła połączenie.
Po
skończonej rozmowie, usiadłem na krześle. Czekanie, na jakąkolwiek
wiadomość, było dobijające. Gdy po dziesięciu minutach
zobaczyłem Alice razem z Tomem, który niósł na rekach ich córkę,
poczułem ulgę.
-Wiadomo
już coś?- zapytała blondynka, jak tylko do mnie podeszła.
-Jak
na razie nie. Ale ratownicy, jak jechaliśmy tutaj, powiedzieli, że
nie zagraża nic jego życiu.- powiedziałem cicho.
-Ale
jak to się stało? Widziałeś się z nim wczoraj, prawda? Miał
jechać do ciebie i porozmawiać z tobą na temat… no, porozmawiać.
Więc, co się stało?
-Wczoraj
faktycznie przyszedł, ale był u mnie Oscar, chciał porozmawiać i
to on otworzył drzwi Charliemu. Nie wiem, co on mu powiedział, ale
nie chciał mnie słuchać. Uciekł, nie zatrzymując się, ani na
chwilę. Próbowałem się dodzwonić do niego, ale nie odbierał. Ja
sam…- wiedziałem, jak oczy Alice otwierają się w szoku.
-Co?
Oscar był u ciebie? Ale po co? Cholera, ja się nie dziwię, że
Charlie zareagował tak gwałtownie. Wiesz, po co on wczoraj do
ciebie jechał? Chciał z tobą szczerze porozmawiać. Twoje
spotykanie się z tym brązowo-włosym dupkiem łamało mu serce,
rozumiesz?! Nie mogę pojąc, dlaczego wy już od tylu lat ranicie
się nawzajem, zamiast wreszcie być razem. On cię kocha, wiesz?!
Cholernie cię kocha! A to, co musiał wczoraj zobaczyć, było dla
niego przysłowiowym gwoździem do trumny.- powiedziała, patrząc na
mnie wściekle.
-Ja…
co, to nie może... o, Boże. – słysząc, co ona mówi, poczułem
jeszcze większy ból. Po moich policzkach popłynęły łzy, jakbym
był znów małym chłopcem. Gdybym szczerze porozmawiał z Charliem,
już dawano temu, taka sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca. Nagle
drzwi od sali się otworzyły, a z niej wyszedł lekarz.
Uśmiechał
się do mnie, a gdy dostrzegł, że obok mnie stoi Alice z Tomem, im
również posłał uspokajający uśmiech.
-Z
kim mam przyjemność?- zapytał, patrząc na nas.
-Jestem
starszą siostrą Charliego, to mój mąż, a ten chłopak, to
przyjaciel mojego brata.
-Ach,
to w takim razie mogę wam przekazać naprawdę radosna wiadomość.
Pacjent czuje się dobrze. Rany zostały zaszyte. Uzupełniliśmy
płyny i teraz wszystko jest w jak najlepszym porządku.*
Chłopak powinien się do jutra obudzić. Możecie do niego wejść.
W razie jakichkolwiek pytań, proszę przyjść do mojego gabinetu na
drugim piętrze.- powiedział i odszedł w głąb korytarza, w którym
akurat pojawili się rodzice Charliego.
-I
co z nim?- zapytała, zdenerwowana nie na żarty, mama rudowłosego.
-Wszystko
dobrze, możemy do niego wejść.- kobieta, słysząc to, od razu
podeszła do drzwi. Wszyscy weszli na salę, ale ja… postanowiłem
się nie pchać. Wołałem przemyśleć wszystko na spokojnie.
Słyszałem wyraźnie, jak starsza kobieta, po ujrzeniu syna zaczęła
płakać, a mnie coś chwyciło za serce, nie chcąc pościć.
Gdy
po pewnym czasie wyszli rodzice chłopaka, podziękowali mi za pomoc
ich dziecku. Gdyby wiedzieli, że to tak naprawdę z mojej winy
chłopak tu wylądował, nie wiem, czy byliby tacy wdzięczni. Alice,
przechodząc obok mnie, zatrzymała się na chwilę.
-Idź
do niego. Widzę cię tu również jutro. Ja serio cię lubię i
tylko ciebie potrafię zobaczyć przy boku Charciego, dlatego nie
zmarnuj wiedzy, jaką posiadasz ode mnie i otwórz się wreszcie.
Zawalcz o wasze szczęście. Żebyście mogli być nareszcie razem.-
powiedziała i biorąc od męża małą, spojrzała na mnie, po czym
odeszła.
Patrzyłem
jeszcze przez chwilę za nimi, po czym na miękkich nogach wszedłem
do pokoju.
Charlie
leżał w białej pościeli, przez co wydawał się jeszcze bledszy i
delikatniejszy. Podszedłem po cichu do jego łóżka i usiadłem na
stojącym obok krzesełku.
,,Och,
moja kruszyno. Gdybym wcześniej wiedział…
nie był tak ślepy, nigdy nie
próbowałbym się związać
z kimś innym. Nigdy. Ale obiecuję ci,
że naprawię swój błąd.”
Pomyślałem, gdy pochylałem się, by złożyć na jego czole
delikatny pocałunek.