czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 18/ Epilog

Tak kochani to jest ostatni rozdział opowiadania. Dziękuję wszystkim tym co czytali opowiadanie.
tym co komentowali jak i tym cichym czytelnikom. Dziękuję, że wytrwaliście do końca <3
*Co do następnych opowiadań to wzięłyśmy się z Ash ostro do prac. Nie będę wam mówić kiedy (bo nie wiem) ale nie długo pojawi się nowe opowiadanie na Szalone Fantazje Dwóch Yaoistek~~ tak więc zaglądajcie. Jeśli jest ktoś chętny mogę powiadamiać na gg (numery zostawiać w komentarzach bądź pisać na maila).
*W obecnej również chwili pisze z Kuro Taiga opowiadanie które gdy tylko zostanie opublikowane.
To chyba tyle.
Tak więc, nie znikam tylko biorę się do wytężonej pracy. Liczę ze ktoś będzie czekał na moje wypociny *.*
Pozdrawiam OfeliaRose

Charlie
- Ale jesteś pewny, że dasz sobie rade? - Andrew patrzył na mnie niepewnie. Była sobota, a on normalnie jak w każde weekendy miał wolne. Jednak rano Luna zadzwoniła do nas prosząc by Andrew przyjechał do pracy, bo jej mały synek się rozchorował. No i teraz mój kochanek panikował, ponieważ miałem iść sam do Matta, mimo, że on proponował mi, że odwiezie mnie po pracy.
- Tak dam sobie rade. Do cholery Andrew nie przesadzaj. Nie jestem dzieckiem i świetnie o siebie zadbam. Idź spokojnie do pracy. Jak będę już u Matta i Stevena to do ciebie zadzwonię, pasuje? - Zapytałem mrużąc przy tym groźnie oczy chcąc dać mu do zrozumienia, że jestem już wkurzony.
- Dobra zrozumiałem. – Powiedział, po czym pocałował mnie na pożegnanie. Gdy oderwał się od moich ust pogłaskał jak zwykle mój brzuch i wyszedł. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Czułem się kochany i wiedziałem, że nasza córka też będzie. Poszedłem zjeść śniadanie, a potem się przebrać. Wychodząc z domu pożegnałem się jeszcze z Mefisem, który już nie przypominał już tego małego kotka, jakiego znalazłem przed swoim mieszkaniem.
 Zamknąłem drzwi na klucz i ciesząc się ciepłą pogodą powoli ruszyłem w stronę przystanku. Idąc ulicą wstąpiłem jeszcze do sklepu po kremówkę, którą zobaczyłem przez wystawę. Gdy wyszedłem zadowolony objadając się jak zwykle zresztą w ostatnim czasie. Słońce świeciło mocno, mimo że zima była już dość blisko. Gdy stanąłem na przejściu dla pierwszych czułem się najedzony i zadowolony. Rozejrzałem się dookoła. Samochody jeździły szybko to w jedną, to drugą stronę. Zielone światło miało się za chwile zapalić, co przyjąłem z ulgą. Na przystanku była ławeczka, na której mogłem spokojnie usiąść. A jako iż teraz męczyłem się dużo szybciej było mi to potrzebne.  
Nagle poczułem jak ktoś mocno mnie popycha, a ja wypadam na jezdnię. Udało mi się utrzymać równowagę, ale mimo to stałem już na jezdni, a strach mnie sparaliżował. Zamknąłem oczy i objąłem drącymi ramionami brzuch ze świadomością, że to nie ochroni mojej córeczki. Gdy jednak po chwili nie poczułem żadnego bólu otworzyłem oczy. Samochód zahamował bez problemu gdyż światła chwilę temu zaczęły się zmieniać, ale ja mimo to czułem ogromny strach. W głowie mi się zakręciło. Nogi zaczęły drzeć, a po mojej twarzy ciekły łzy.  Przechodnie, którzy wszystko widzieli podeszli do mnie. Ale do mojej świadomości jakby nie wszystko docierało. Jeden z mężczyzn złapał sprawcę zamieszania, którym okazał się być...Oscar. Nie wyglądał jednak tak jak go zapamiętałem. Był bardzo chudy, jego już o wiele za długie włosy opadały wokoło wychudzonej twarzy, a oczy wyrażały tylko pustkę. Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem.
- Nic panu się nie stało? Wszystko dobre? - W tym momencie zacząłem właśnie czuć już nie lekkie kłucie, a przeszywający ból brzucha. Poczułem coś mokrego w bieliźnie i zrobiło mi się niedobrze.
- Mo-moje dziecko... Karetkę...Wezwijcie...Proszę..- Nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć ogarnięty ogromnym strachem, a także bólem pogrążyłem się w ciemności.
***
Andrew
 Siedziałem dość poddenerwowany w bibliotece odkładając książki na miejsce. Charlie nie zadzwonił do mnie i czułem coraz większy lęk. Gdy mój telefon zadzwonił odetchnąłem głęboko i już miałem zamiar ochrzaniać moją kruszynę, gdy dostrzegłem na wyświetlacz nieznany numer wiedziałem, że coś jest nie tak.
,,- Czy rozmawiam z panem Andrewem Poloow?”
,,- Tak.”
,,- Chodzi o pańskiego narzeczonego. Zdarzył się wypadek... -Stężałem na te słowa czując jak żołądek podchodzi mi do garda. -...Jakiś młody chłopak popchnął pana Nortona na jezdnie. Co prawda kierowca zahamował, ale stres, jaki przeżył pański narzeczony oraz adrenalina spowodowała, że zaczął szybciej rodzić. Właśnie przewozimy go na sale operacyjną” –Nogi miałem jak z waty, ale starając się nie poddać emocjom odezwałem się jak najspokojniej.
,,- Do którego szpitala mam przyjechać?”
,,- Do głównego. Proszę zapytać w recepcji o swojego narzeczonego, a dyżurna pielęgniarka na pewno panu wszystko wyjaśni.” - Powiedział i się rozłączył. Drżącymi dłońmi napisałem wiadomość, którą wysłałem do Alice, Matta i Tony ‘go. Następnie podszedłem do Luisa i zapytałem niepewnie.
- Lu musisz poradzisz sobie dzisiaj sam. Charlie miał wypadek muszę jechać do szpitala. Ponoć poród zaczął się wcześniej. - Szatyn otworzył szeroko oczy, po czym kiwnął głową.
- Pewnie, jedź i nie patrz na nic. Poradzę sobie. - Nie trzeba mi było tego powtarzać dwa razy. Czterdzieści minut później biegłem już na drugie piętro szpitala. Sala, w której odbywał się poród była nadal zamknięta. Na drżących już ze zdenerwowania nogach usiadłem na jednym z krzeseł. Przez następne kilkanaście minut wyrywałem sobie włosy z głowy. Gdy jednak pojawili się Tony z Samuelem, Alice z córką i Tomem oraz Matt ze Stevenem odetchnąłem czując się odrobinę pewniej. Gdy nareszcie z sali dobiegł do moich uszu płacz dziecka po moich policzkach pociekły łzy. Po chwili w drzwiach pojawił się lekarz, który na widok tak dużego zgromadzenia aż otworzył szerzej oczy.
- Dobrze, więc... Kto jest tatą? - Zapytał najwyraźniej rozbawiony.
- Ja. - Powiedziałem wstając z miejsca.
- Mogę przekazać nowiny przy wszystkich czy woli pan...
- Nie spokojnie może pan mówić. Ze mną są przyjaciele i rodzina. - Mężczyzna kiwnął głową i wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Gratuluje. Pańska córeczka ma się świetnie. Pielęgniarka zaraz skończy ją oporządzać i wraz z pańskim narzeczonym zostanie przewieziona na sale. Młody tatuś też ma się dobrze. Dostał właśnie leki na wybudzenie tak, więc spokojnie. - Jak na zawołanie z sali sanitariusz zaczął wywozić łóżko Charliego, a zaraz za nim szła pielęgniarka pchająca inkubator. Spojrzałem na lekarza zaskoczony. - Proszę się nie martwić wszystko jest dobrze. Po prostu dziecko urodziło się około dwa, trzy tygodnie przed terminem, co było dużym szokiem dla organizmu. Dziewczynka miała początkowo problemy z oddychaniem, ale już jest wszystko pod kontrolą. - Powiedział i pokierował nas wszystkich do sali. Tam najpierw spojrzałem na mojego rudowłosego chcąc się upewnić, że wszystko jest dobrze. Mimo dość bladej skóry na twarzy nie wyglądał na chorego tylko spokojnie ucinającego sobie drzemkę. Podszedłem do inkubatora. Sally leżała spokojnie oddychając.
- Najlepiej gdyby ktoś został przy pacjencie do czasu jego przebudzenia, ponieważ może być skołowany i z pewnością będzie potrzebował kogoś bliskiego. - Powiedział na odchodnym lekarz i wyszedł sali. Przez chwilę stałem jeszcze i patrzyłem na moją córkę by jednak potem usiąść przy moim Charliem. Przez kolejne pół godziny wszyscy czekaliśmy.  Z sali wyszedłem tylko na chwilę, gdy pojawił się policjant. Byłem w szoku, gdy powiedzieli mi, kto był sprawdzą całego wypadku. Oscar. Nie spodziewałem się, że taka sytuacja będzie miała miejsce. Nie wiedziałem kompletnie, co powinienem myśleć teraz o szatynie. Ale gdy pokazali mi zdjęcie, jakie zrobili chłopakowi czułem gdzieś w środku ogromne współczucie. Był wychudzony, na policzku miał ślady po uderzeniach, a jego oczy nie wyrażały nic kompletnie. Po dokończeniu rozmowy wróciłem do pokoju.  Po rozmowie udało mi się przekonać wszystkich by wrócili do domu. Ja natomiast zostałem z moją rodziną.
W końcu rudowłosy otworzył oczy rozejrzał się zdezorientowany po sali. Gdy zauważył mnie obok łóżka powiedział cicho.
- Co się...? - Zaczął niepewnie jednak w następnym momencie zerwał się do siadu. Widząc to, czym prędzej popchnąłem go delikatnie z powrotem na pościel. - Dziecko... Sally... Co z nią?-  Zapytał płaczliwym głosem.
- Spokojnie jest cała i zdrowa. Teraz może sobie oglądać świat. - Charlie spojrzał na mnie zaskoczony, a ja wskazałem na inkubator z jego drugiej strony.
- Ale dlaczego?.. - Zaczął widząc kabelki pompujące powietrze.
- Bo był to dla niej dość spory szok i ciężko było jej się przyzwyczaić do oddychania. Została nagle wyrwana z miejsca, w którym z pewnością zostałaby jeszcze przez następne trzy tygodnie. Ale spokojnie wszystko z nią dobrze. Jest śliczna i rudowłosa dokładnie jak jej tatuś. - Zielonooki odetchnął głęboko i uśmiechnął się do mnie.
- Faktycznie włoski ma rude. Jak myślisz wytrzymasz w domu z dwoma rudzielcami? Ponoć rude to wredne. - Słysząc to zaśmiałem się tylko i pocałowałem go w czoło.
- Z tobą i Sally? Oczywiście, że wytrzymam.
**miesiąc później**
Charlie
 Siedziałem spokojnie w salonie z Sally na rękach, która była głodna.
- Andrew możesz przynieść butelkę dla małej? - Po chwili w salonie pojawił się brunet z butelką mleka w jednej ręce i listem w drugiej.
- Co to jest? - Zapytałem dając dziecku jedzenie.
- List z sądu. Po przebadaniu Oscara i rozpatrzeniu sprawy zostanie on zamknięty w zakładzie gdzie będzie miał codzienne wizyty z psychologiem. Odkryli, że on to wszystko, co robił, robił tak naprawdę nieświadomie. Znaczy wiedział, co robi, ale nie miał świadomości, że coś niewłaściwego. Ocenili to jako problemy wytworzone jeszcze w dzieciństwie. Mówiąc po krótce rodzice zjebali mu życie. - Powiedział. Widziałem w jego oczach żal. Mimo wszystko był z Oscarem trzy lata i nie była to dla niego obca osoba. Mi również było przykro jak by nie patrzeć chłopak nie miał szans przynajmniej jak na razie na normalne rodzinne życie takie, jak choćby moje i Andrewa. Spojrzałem na Sally jedzącą mleko i powoli zasypiającą. Po chwili odezwałem się cicho.
- Mam nadzieje, że mu pomogą. Chciałbym go poznać, ale jako normalnego cieszącego się z życia chłopaka. – Powiedziałem, na co mój kochanek spojrzał na mnie zaskoczony. - Nie patrz tak. Jest mi go szkoda. Miał dużego pecha i został skrzywdzony przez osoby, które powinny da mu wsparcie i miłość. Zresztą nadal mam przed oczami widok jego wychudzonego ciała. – Powiedziałem, po czym dodałem - Mam nadzieję, że jak wyjdzie stamtąd to będzie szczęśliwy, znajdzie miłość i założy rodzinę. – Powiedziałem, na co Andrew usiadł obok mnie i objął ramieniem.
- Jesteś niesamowity. Wiesz nie spodziewałem się, że będziesz w stanie powiedzieć coś takiego. - Uśmiechnąłem się tylko i oparłem głowę o jego ramie.
***Epilog***
*5 lat później*
Sally od rana biegała po mieszkaniu cała w skowronkach. Były dzisiaj jej piąte urodziny i od godziny przychodzili już jej goście. Matt ze Stevenem i trzyletnim Michaelem, z którym mała szybko się zaprzyjaźniła, a teraz przy każdym spotkaniu szaleli razem. Alice z Tomem i Katy. Tony z Samuelem, którzy zamieszkali ze sobą. Niedawno Samuel oświadczył się Tony’emu i za dwa miesiące mieli wziąć ślub.
 Czekaliśmy już tylko na Oscara i jego męża Jonatana. Tak, Oscar wyszedł za mąż. Związał się z psychologiem, który pomagał mu przez trzy lata w ośrodku. Zaraz po skończeniu terapii zamieszkał u niego w domu i przez następne sześć miesięcy docierali się nie raz kłócąc zawzięcie.  Teraz jednak byli już od półtora roku po ślubie i spodziewali się dziecka. Sally obu swoich ,,wujków” kochała. Ja sam zaprzyjaźniłem się z Oscarem i teraz cieszyłem się z każdej jego wizyty. Początki były trudne, ale widząc ten żal oraz wyrzuty sumienia w jego oczach postanowiłem mu wybaczyć. Po tej pierwszej wizycie byłem jego częstym gościem razem z córką. Szatyn uwielbiał się z nią bawić. Ona była jednym z czynników, który go otworzył. Stał się bardziej otwarty i wrażliwy.
Dzwonek do drzwi obwieścił przybycie ostatnich gości. Otworzyłem drzwi. Chłopak uśmiechnął się szeroko na mój widok. Odpowiedziałem tym samym i wpuściłem ich do środka. Jonatan delikatnie obejmował młodszego chłopaka w tali. Widać było, że są bardzo szczęśliwi, a ja czułem się tak samo patrząc na nich. Poszedłem do kuchni. Andrew właśnie wyjmował tort z lodówki. Widząc to podszedłem i pocałowałem go w policzek.
- Kocham cię. – Powiedziałem, na co brunet odpowiedział mi długim pocałunkiem.
-Ja ciebie też. A teraz lepiej chodźmy, bo mała rozniesie salon z podekscytowania. - Kiwnąłem głową i poszedłem do dużego pokoju. Były w nim wszystkie osoby, które były dla mnie ważne i które w jakiś sposób przyczyniły się do mojego połączenia z Andrewem. Każdego z nich spotkało szczęście. Można powiedzieć, że tak właśnie powinno wyglądać szczęśliwe zakończenie. Tak jak nasze. Każdy odnalazł swoją drugą połówkę i może żyć długo i szczęśliwie.

12 komentarzy:

  1. Awww
    Ile par *-*
    Naprawdę szczęśliwe zakończenie,szkoda,że już koniec.
    Czekam z niecierpliwością na następny :)
    Wenyy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Suuuuuuuuuuuuper mam nadzieje, że szybko zaczniesz publikować nowe opowiadanie bo nie wytrzymam
    Masz taki sposób pisania i opowiadania, że łatwo da sie wczuć w historie, a do tego ona tak wciąga, że nie da rady się oderwać !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Co do epilogu to ciesze się, że wszyscy łącznie z Oskarem doczekali się szczęśliwego zakończenia ;*
    Czekam na następny wpis na tym lub innym twoim blogu XD
    Ja po prostu ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ twoje opowiadania i powiem szczerze, że nie wiem które z twoich dotychczasowych opowiadań jest lepsze
    Pozdro i DUŻO WENY

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski, boski i jeszcze raz boskie, lepszego zakończenia sobie nie wyobrażałam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Będzie na chomiku cały plik?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tek weekend postaram się uzupełnić rozdziały oraz wrzucić opowiadanie w jednym pliku na chomika/

      Usuń
    2. Dziękuję. :)

      Usuń
  5. Czy mogłabyś mnie powiadamiać o nowych opowiadaniach? Mój numer gg 5994702
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Będziesz pisała następne opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam powyżej na razie pisze opowiadania z innymi autorkami. Myślę jednak nad nowym opowiadaniem. Gdy tylko je napisze na pewno od razu o nim powiadomię

      Usuń
  7. Witam,
    uwielbiam szczęśliwe zakończenia, żal mi Oscara, bo to pewnie ten facet, którego poderwał doprowadził go do takiego stanu... chętnie przeczytałabym jakiś krótki tekścik o Tonnym, Matti czy Oscarze jak to u nich było...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowne zakończenie :)
    Wspaniale, że wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam ")

    OdpowiedzUsuń