Dziękuję za komentarze *.*
Charlie
Od
mojego powrotu do domu minął pond tydzień. Przez ten czas mój
kochanek nie przestawał mnie przepraszać. Mimo że rozmawialiśmy i
oboje doszliśmy do wniosku, że to było głupie nieporozumienie, to
nie odpuszczał, a ja czułem się niczym książę. Andrew nie
przestawał mnie na każdym kroku rozpieszczać. Był na każde moje
skinienie. Zachowywał się cudownie. Choć pomaganie mi w
najprostszych czynnościach nieraz mnie irytowało. Wiedziałem
jednak, że nie robi tego, by mnie zdenerwować.
Był
jednak mały problem, który burzył całą tą piękną sytuację.
Wiadomości od tajemniczego ,,przyjaciela” nie przestawały
napływać. Były w nich różne historyjki, co do mnie i moich
,,jedno-nocnych kochanków”. Ciężko mi było uwierzyć, że komuś
aż tak zależy na naszym rozstaniu. Właśnie nakładałem jedzenie
Mefisiowi, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.
-
Ja otworzę. - Andrew wyszedł z łazienki i poszedł otworzyć.
Postawiłem kotu miskę z jedzeniem i miałem zamiar iść zobaczyć
kto przyszedł, gdy usłyszałem:
-
Oscar?! A ty co tu robisz, do cholery? - zamarłem.
-
Och, Andrew, tak mi przykro - powiedział. Zmarszczyłem brwi
,,Przykro?" - Jestem pewny, że jest ci przykro w związku z
Charliem. Nie rozumiem, jak mógł ci to zrobić. Zarzekł, że cię
kocha, a co zrobił. Zdradził cię. Wiem, że nadal nie chcesz
mi uwierzyć, ale ja cię nie zdradziłem, dlatego postanowiłem cię
wesprzeć. - Przez chwilę mój umysł odmawiał mi posłuszeństwa,
jednak po chwili zaczął pracować to na najwyższych obrotach. Krew
we mnie wzburzyła. ,,To on! To on to wszystko wymyślił. Próbował
mi go odebrać, tak jak obiecał! Oj, już ja mu pokarzę!”
***
Andrew
Patrzyłem
nadal z niedowierzaniem na szatyna. Chciałem właśnie coś
powiedzieć, ale ubiegła mnie moja kruszyna, która wyleciała z
kuchni niczym strzała puszczona z procy.
-
Ty draniu, myślałeś, że się nie domyślę? - wykrzyknął w
zaskoczoną twarz Oscara. - To ty. To przez cały czas ty wysyłałeś
te wiadomości. Skąd byś inaczej wiedział, że się kłóciliśmy
i Andrew podejrzewa mnie o zdradę? - ręce mu się trzęsły ze
zdenerwowania, a twarz aż poczerwieniała. - Wszystko jest już
jasne. Przecież mówiłeś mi, że nawet nie zauważę, kiedy on
znów będzie twój. Może i by ci się udało, ale spóźniłeś
się. My się dogadaliśmy i jesteśmy szczęśliwi! - szatyn zmrużył
groźnie oczy.
-
Nie bądź śmieszny, krasnalu, i nie mów, że to moja wina, że się
puściłeś! W ogóle, nie wiem, co ty tu robisz. Czyżby twój
kochaś nie chciał ci uwierzyć, że dziecko jest jego i wyrzucił
cię?! - zapytał. Widząc, że taka rozmowa coraz gorzej wpływa na
Charliego, postanowiłem to zakończyć.
-
Koniec z tym. Oscar wynoś się i przestań. To nic ci nie da. Ja i
tak do ciebie nie wrócę - powiedziałem. Chłopak, słysząc to,
zazgrzytał wściekle zębami, odepchnął mnie na bok i uderzył
rudowłosego pięścią w policzek. Gdy chciał wymierzyć kolejny
cios, byłem już obok. - Radzę ci stąd wyjść, bo inaczej wezmę
policję. Wszystkie listy jakie zostały do mnie przesłane mam
schowane. Jeśli trzeba będzie, zgłoszę, że nas prześladujesz. -
Szatyn patrzył na nas jeszcze chwilę błędnym wzrokiem, po czym
wyszedł, trzaskając drzwiami. Pochyliłem się nad Charliem i
ostrożnie wziąłem go na ręce. Chłopak wtulił się we mnie,
przymykając oczy.
-
Bardzo boli? - zapytałem, idąc w stronę łazienki. Tam posadziłem
rudowłosego na pralce i sięgnąłem po apteczkę.
-
Nie bardzo - powiedział drżącym głosem. Odwróciłem się w jego
stronę i pocałowałem delikatnie w zaczerwieniony policzek.
-
No, oczywiście, że nie bardzo. Bo ty potrafisz wszystko znieść,
prawda, kruszyno? - zapytałem, przytulając go lekko. Gdy ten
nareszcie się uśmiechnął sięgnąłem do apteczki po maść na
opuchliznę oraz stłuczenia i ostrożnie zacząłem ją wcierać w
policzek rudowłosego.
-
Myślisz... myślisz, że on nareszcie da sobie spokój? - zapytał.
***
Charlie
Parzyłem
na niego wyczekująco. Jakby nie patrzeć, był z szatynem przez
ostatnie trzy lata, więc wydawało mi się, że będzie wiedział co
nieco.
-
Hmm... powiem ci tak. Jeśli moje słowa do niego dotarły, z
pewnością da sobie spokój. Ale jeśli nie... nie wiem. Wiesz, mi
się zdaje, że on ma jakiś problem. Przez ten czas, jaki z nim
byłem, wiesz... zależało mi na nim. Nie będę kłamać.- Kiwnąłem
głową. Wiedziałem, że on mimo wszystko nie potrafiłby bawić się
czyimiś uczuciami.- Oscar zawsze miał do mnie jakiś dystans. Nie
raz chciałem z nim porozmawiać o jego rodzinie. Widziałem, że to
są dla niego ciężkie wspomnienia, więc chciałem mu pomóc. On
jednak nie chciał rozmawiać. Wiesz, wydaje mi się, że on
potrzebuje pomocy, ale mojej nie chciał przyjąć.- Zamyśliłem się
na chwilę. Jakby się tak zastanowić, to Oscar był zranioną i
samotną osobą. Nie wiadomo, jakie ma stosunki rodzicami. Gdy się
tak zastanowiłem, to zaczynałem mu współczuć.
-
Szkoda mi go - powiedziałem, schodząc z pralki. Andrew spojrzał na
mnie zaskoczony.- Nie patrz się tak. Po tym, co mi powiedziałeś,
wydaje się być strasznie samotną i zamkniętą w sobie osobą -
powiedziałem. Poszliśmy do kuchni. Tam wziąłem się za szykowanie
obiadu, gdyż mieliśmy w planach wyjść. Brunet siedział cicho
przy stole, najwyraźniej nad czymś myśląc. Po chwili jednak
zerwał się z miejsca i poszedł do naszej sypialni.
***
Andrew
W
mojej głowie wciąż pobrzmiewały słowa Charliego. ,,Wydaje się
być strasznie samotną osobą...” Z każdą chwilą zaczynałem
dochodzić do wniosku, że on ma rację. Mimo że tyle razy
próbowałem się do niego zbliżyć, to... nigdy mi na to nie
pozwalał. Zbyt bardzo zamknął się na innych. W tym momencie po
mojej głowie krążyło wiele pytań. Choćby, jaka jest jego
przeszłość. Co z jego rodzicami? Gdy tak myślałem, spojrzałem
na Charliego. Co by było, gdybym się do niego nie odezwał w
przedszkolu? Przecież ja również byłem samotny. Unikałem dzieci,
a jednak, gdy zobaczyłem rudowłosego, moja zapora pękła. Wydawał
się być naprawdę samotny i smutny. Był nowy, a nikt nie chciał
się z nim bawić. Jednak ja zechciałem. W tym momencie zaczęło do
mnie docierać, że jestem teraz taki, jaki jestem, tylko dzięki
mojej kruszynie. Zerwałem się z miejsca i czym prędzej poszedłem
do naszej sypialni. Zacząłem przeszukiwać szuflady, aż w końcu
znalazłem małe ciemno-zielone pudełeczko. Otworzyłem je. W środku
nadal leżała srebra obrączka. Cała była wyłożona cyrkoniami.
Mimo że dość prosta, to właśnie to było w niej piękne. Kupiłem
ją jakiś miesiąc po przeprowadzce Charliego do mnie. W tym samym
jednak czasie dostałem pierwszą wiadomość. I tak był on schowany
w szufladzie przez ponad miesiąc. Odetchnąłem głęboko.
Wiedziałem, że tego chcę. Nie wyobrażałem sobie dnia bez niego.
Był moim najlepszym przyjacielem, kochankiem, ukochaną osobą, a
już nie długo rodzicielem mojego dziecka. Wyszedłem z sypialni i
poszedłem z powrotem do kuchni.
-
Andrew, wszystko w porządku? Wyszedłeś tak... - zamilkł, gdy
zobaczył, co ja robię. Uklęknąłem przed nim, po czym z
delikatnym uśmiechem ująłem jego dłoń.
-
Wiesz, zrozumiałem dzisiaj, że gdyby nie ty, ja również był bym
samotną i zamkniętą w sobie osobą. Dopóki cię nie poznałem
stroniłem od innych - powiedziałem, po czym wyciągnąłem z
kieszeni pudełeczko. - Kupiłem go jakiś czas temu, ale przez moją
głupotę nie trafił on szybciej do ciebie.- Spojrzałem mu w oczy i
powiedziałem: - Charlie... wyjdziesz za mnie? - zielonooki wpatrywał
się we mnie przez chwilę z niedowierzaniem, po czym pokiwał głową
i powiedział:
-
Spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale... nie tego. Nawet nie
wiesz, jak się cieszę. Ale mówię od razu, ślub dopiero jak
urodzę. Nie będę wyglądał jak orka w tak ważnym dla mnie dniu.
Poza tym, chcę, by nasze maleństwo było na zdjęciach.- Kiwnąłem
zadowolony głową i włożyłem na jego palec pierścionek.
Ucałowałem jego dłoń i przytuliłem policzek do jego brzucha.
Wszystko idzie ku dobremu.
***
Oscar
Szedłem
wściekły ulicą. Pieprzony krasnal! Zniszczył mi wszystko. Plan
był idealny... a jednak musiał nie wypalić! Bo on przecież tak go
kocha, że nigdy by nie zdradził. Co za brednie! Miłość można
brać, nie dawać. Moi rodzice od zawsze tak postępowali wobec mnie.
Przyjmowali uczucia jakimi ich darzyłem, ale nie dawali nic w
zamian. Czy to coś złego? Nie sądzę. Takie jest po prostu życie.
Jak to mówiła moja mama. Ech... Ale zacznijmy od początku.
Jestem
Oscar, syn znanej modelki Viollet Black-Fosters i znanego reżysera
Williama Fostersa. Jestem ich beznadziejnym synem, który jest
niewdzięczny i nie kontaktuje się z nimi. Jestem tym, który
doprowadza matkę do, łez. Między innymi, to od nich słyszę, gdy
do nich dzwonię. Pochodzę z bardzo znanej rodziny, ale mało kto o
mnie wie. Moi rodzice poznali się na jakiejś imprezie śmietanki
towarzyskiej. Jedna noc, jeden głupi wybryk i przyszedłem na świat
ja. Moi rodzice długo to przede mną ukrywali. Udawali
kochającą się rodzinę, kiedy byli w domu, a jak ich nie było, to
zawsze były przy mnie ,,ciocie”. Gdy miałem dziesięć lat, moi
rodzice postanowili się rozwieść. Matka tego dnia, chcąc
świętować, upiła się z przyjaciółkami, a potem jak za bardzo
nic już nie kontaktowała, powiedziała mi że byłem głupią
wpadką. Mówiła, że wcale mnie nie kochają. Ja głupi chciałem
wierzyć, że to nieprawda i starałem się jeszcze bardziej.
Okazywałem im szacunek, miłość, zdobywałem najlepsze stopnie.
Oni jedynie potrafili mnie oddawać sobie z rąk do rąk. Gdy
mieszkałem z matką, nie raz widziałem, jak upija się z
koleżankami albo jak sprowadza do domu swoich nowych kochanków.
Projektantów, menadżerów i inne ,,przepustki”, by nie wypaść z
obiegu. Kiedy natomiast zamieszkałem u ojca, przez dom przewijali
się kumple od narkotyków, alkoholu. Częstymi gośćmi byli tez
młodzi aktorzy, bądź aktorki, chcący wziąć udział w filmie.
Ojciec zamykał się z nimi w sypialni na całe wieczory i noce.
Byłem dzieckiem, nie rozumiałem tego. Ale będąc już starszym,
zrozumiałem za wiele. Mój szacunek do nich podupadł, a po pewnym
czasie zniknął. W wieku siedemnastu lat wyprowadziłem się do
swojego pierwszego kochanka. Było to proste wyjście. Rozkochałem w
sobie tego głąba, przez rok dawał mi wszystko, co chciałem, nie
oczekując nic w zamian. Gdy jednak stał się nudny, znalazłem
sobie nowego. Było tak kilka razy. Ale Andrew, oprócz tego, że
dawał mi pieniądze, miejsce do spania i traktował jak coś
pięknego, czym można się chwalić, okazywał mi też uczucia,
których nigdy nie widziałem. Nic więc dziwnego chyba, że chcę
tego więcej. Ale teraz sam nie wiem, co mam zrobić, by móc go
odzyskać. On przecież nie zostawi tego rudzielca. W końcu
mają mieć dziecko. Wzdrygnąłem się mimowolnie. Taka mała istota
jest zbędna w moim życiu. To nie dosyć, że poród boli, to
jeszcze takie dziecko śmierdzi, brudzi i tylko wykorzystuje swoich
rodziców, poza tym, ja bym się nie nadawał na rodzica. Moja matka
zawsze mi to wszystko powtarzała i dochodzę do wniosku, że miała
rację.
Wszedłem
do swojego mieszkania. Nie było ono idealne. Było raczej dość
obskurne, ale odkąd nie mieszkam z Andrew, nie mogę sobie pozwolić
na nic lepszego, bo muszę przecież opłacić studia i coś jeść.
Gdy mieszkałem z moim kochankiem pieniądze szły na studia, drogie
ubrania i kosmetyki, a teraz? Szkoda gadać. Ale na pewno nie
zadzwonię do ojca, by zaczął wysyłać mi więcej. Nie dam
skurwysynowi satysfakcji. Gdy przeszedłem się po mieszkaniu,
poczułem wzbierającą we mnie złość i żal. Po moich policzkach
pociekły łzy. Przydało by się, by ktoś tu ogarnął. Ja się do
tego nie nadaję, ale... no cóż będę musiał dzisiaj wyjść i
poszukać sobie nowego frajera. Poszedłem do łazienki. Tam
starannie ułożyłem włosy, ubrałem się seksownie, lekki makijaż,
by przyciągać wzrok nawet facetów heteroseksualnych i mogłem
wyjść na łowy.
W
klubie wcale nie było trudno wyhaczyć kilku zainteresowanych
facetów. Flirtowałem i kusiłem, wypytując przy okazji każdego o
potrzebne mi informacje. Gdy byłem nareszcie pewny jednego z nich,
postanowiłem działać. Trochę więcej alkoholu i byliśmy u
niego w domu. Wiedziałem, że na jedzeniu i rozmowie się nie
skończy. Na seksie też nie, bo ja nie pozwolę. Widząc, jak bogato
wygląda jego dom, nie mogłem pozwolić, by mi uciekł. Sporo czasu
spędziliśmy przy stole, jedząc. Pytał mnie o różne rzeczy, nie
zastanawiając się, czy kłamię. Sam opowiadał mi o swoich
osiągnięciach w pracy i innych takich. Nie wspominał jednak o
rodzinie, więc mogłem być pewny, że będzie to układ taki, jak
zwykle. Pieniądze, seks. Nic więcej. Poza tym, co się może
liczyć?
Gdy
wylądowaliśmy w jego sypialni. Uśmiechnąłem się do niego
kusząco, zakładając maskę uwodziciela. Chciałem, by mu się
spodobało, by nie chciał mnie zmienić przez długi czas.
Zaczęliśmy się rozbierać, całując na przemian. Pobudzał mnie
na okrągło, najwyraźniej chcąc sprawić mi przyjemność.
Szczerze, nigdy nie wyciągałem przyjemności z seksu, ale zawsze
umiałem zrobić dobrą minę do złej gry. Tym razem nie było
inaczej. Jęczałem i wiłem się pod jego dotykiem, co najwyraźniej
mu się podobało. Szybko przeszedł do przygotowania mnie. Gdy byłem
już pewny, że będzie chciał przejść do rzeczy, on uśmiechnął
się i sięgnął do jednej z szuflad w komodzie obok łóżka. Po
chwili ujrzałem dość skąpy, czarny strój pokojówki. Jęknąłem
w myślach.
-
Wiesz, jesteś tak zgrabny, a przy tym śliczny. Myślisz, że
mógłbyś...? - kiwnąłem głową, przyklejając na swoją twarz
urzekający uśmiech. Poszedłem do łazienki. Tam opłukałem lekko
twarz i wcisnąłem na siebie czarne szmatki. Nie lubiłem nigdy
takich ciuszków. Zdawało mi się wtedy, że robię za ekskluzywną
dziwkę. Nie mówię, że nie posiadam świadomości, że właśnie
tym jestem, ale jednak... no cóż, ważne, żeby miał portfel
otwarty. Gdy wróciłem do sypialni, facetowi stwardniał jeszcze
bardziej. Było to widać wyraźnie, mimo jego dość skromnych
rozmiarów. No, ale jak się nie ma co się lubi, to... no właśnie.
Położyłem
się obok niego, lekko podwijając spódnicę w prowokacyjny sposób.
John, jak mi się przypomniało, uśmiechnął się perwersyjnie.
Mdliło mnie trochę, jak na niego patrzyłem, co mogło oznaczać,
że tym razem upadłem dość nisko. Brunet powoli rozwiązywał
wszystkie kokardki, ciesząc się tym, co widział. Starałem się
nie zwracać zbytniej uwagi na jego wyczyny, pamiętając jednak o
odpowiednich reakcjach. Początkowo było dość subtelnie,
przynajmniej dopóki nie poczułem, jak coś boleśnie dużego
rozciąga moją dziurkę. John przytrzymywał dość duży wibrator.
Czułem, jak jestem rozciągany w coraz bardziej bolesny sposób. Gdy
w miarę się przyzwyczaiłem, poczułem, jak on sam wchodzi we mnie,
jęknąłem głucho z bólu.
-
Co, piękny? Wiem, po co tacy, jak ty przychodzą. Będziesz dostawał
pieniążki, możesz tu nawet mieszkać, ale... - mocne pchnięcie
spowodowało, że zachłysnąłem się powietrzem. Nigdy nie miałem
chyba takiego pecha. -...musisz dawać mi to, co chcę. Rozumiemy
się? - kiwnąłem głową, za co dostałem mokry pocałunek.
Następnie czułem tylko mocne pchnięcia. Nie zwracałem na nie
jednak dużej uwagi. Wiedziałem, że mi się opłaci. Po dość
brutalnym seksie, zadowolony brunet przykrył mnie i podszedł do
okna z papierosem.
-
Wiesz, ładny jesteś, aż mi ciebie szkoda. Czemu sobie kogoś nie
poszukasz? - zapytał obojętnym głosem.
-
Nie będę sobie kogoś szukać, bo ja NIE potrafię kochać. Uczucia
mi są zbędne - powiedziałem, starając się brzmieć pewnie, mimo
dość dużego bólu w dolnych partiach ciała.
-
Hmm, trudno. Ja też nie kocham, ja się dobrze bawię. Twój pech,
że na mnie trafiłeś. Bo oprócz pieniędzy, nic ci nie dam.
Zdechniesz prędzej czy później. - Odwróciłem się do niego
plecami, przymykając oczy. Nieważne. Nic nie jest ważne. Nie
istnieje coś takiego, jak miłość. Matka zawsze miała rację. W
tym wypadku również się nie myliła, a nie długo i ten pierdolony
rudzielec się o tym przekona. Na pewno.